39 070,55 + 6,44 + 11,37 + 3,13 + 8,11 + 17,23 + 21,37 = 39 138,2
Czołgiem waszmości! (ʘ‿ʘ)
No i jakoś minęło parę kolejnych dni. Fajerwerków nie było, ale się nie nudziłem
Środa była mocno na luzaka, bo jednak te 27 km z flagą trochę było czuć w nogach - a poza tym po prostu sobie srogo zaspałem i mimo że teoretycznie było mnóstwo czasu (dzieciaki miały później do szkoły) to starczyło czasu na żałosne 6 km z hakiem. Miałem sobie odbić wieczorem na siłowni, ale znowu wyszły jakieś obowiązki, trochę lenia, coś wpadło na ząb a jak tu ćwiczyć z pełnym bebzonem? No i czy wspominałem o leniu?
Kolejny poranek wyszedł już ciut lepiej, żona chwilowo na chorobowym to może oporządzić najmłodszego syna więc mam ciut więcej czasu - potem tylko wpadam, kąpię się i zawożę go do przedszkola. Ale że postanowiłem, że już nie będzie tygodni z tylko jedną siłką, wieczorem poszedłem sobie co nieco pomachać a potem pomachać też kulasami
W piątek znowu wpadł króciec - trochę z lenia, trochę z zaspania, trochę z pośpiechu - no i uznałem, że coś dłuższego sobie w weekend pobiegam.
No i przyszła sobota - i co? I żem zaspał z kretesem, na tyle srogo że wybiegłem niemal o 10 rano! To znaczy najpierw zaspałem, potem żona zaproponowała kawkę, potem wyszło że młody chce się pobawić, potem trzeba było śniadanie zorganizować... więc w sumie cud że choć o tej 10 się zebrałem. Ale miałem konkretny plan - po wtorkowym przelocie z flagą ostatecznie zgubiłem ostatni z kompaktowych, składanych plecaczków - wygląda na to, że nigdy się nie nauczę że jak się rozpina saszetkę by wyjąć telefon to może wylecieć plecaczek. Zgubiłem ich niniejszym już 5 sztuk, a nawet nie chcę liczyć ile w nich kasy było poupychanej
A dziś niedziela, więc nie było innego wyjścia - papaton musi się odbyć! Wszystko elegancko zaplanowałem, pieczywo miałem kupić w piekarni czynnej w niedzielę od 8 rano jakieś pół godziny biegu od domu, więc idealnie by było wylecieć o 6:30, zrobić zakupy o 8 i wpaść do domu o 8:30 niczym bohater, ze świeżutkim pieczywem w sam raz na rodzinne śniadanie o 9 rano.
No więc oczywiście zaspałem i wstałem po 7 rano xD a do tego tak się gramoliłem, że wybiegłem dopiero kwadrans przed 8 ᶘᵒᴥᵒᶅ Kroki skierowałem ku centrum, bo żona biadoliła że nie kupiłem pora do rosołu - a jedyne pewne miejsce gdzie coś takiego kupię w niedzielę rano to biedra na krakowskim dworcu. Ostatnio ciut popierniczyłem trasę, więc tym razem nieco zoptymalizowałem i do kas dotarłem już po 9,5 km. Szybkie zakupy, szastuprastu i już leciałem w kierunku Lubicz. Tym razem odpuściłem sobie Rynek, zależało mi by choć w miarę przyzwoicie dotrzeć do domu. Po drodze przeleciałem na paru czerwonych, w tym na jednym nieświadomie - ul. Mogilska i JP2 to jedna wielka strefa wojny i remontu, byłem przekonany że światła są wyłączone a tu mnie strąbił autobus xD Potem już grzecznie doleciałem do piekarni, by od niej już sobie optymalizować końcówkę trasy pod uczciwy papaton #2137 zakończony pod domem. Na koniec mi coś tempo zdechło, może dlatego że wyszło że i tak przed 10 rano się nie wyrobię. Ale i tak najważniejsze, że dotarłem tych parę minut po 10, z kompletem zakupów i zaliczonym 136. papatonem
A w ogóle to jeszcze w sobotę mnie odwiedziła fizjo, bo mnie prawa noga bolała przy siedzeniu. Jest lepiej, teraz wszystko mnie boli ale przynajmniej mam instrukcje jak to rozciągać xD
I niby dzieci częściowo już coś tam podjadły, ale jak ogłosiłem że organizuję śniadanie i szukam chętnych to o 11:30 już w komplecie zasiedliśmy do śniadania. Nie ma to jak fajna, LENIWA niedziela
Miłej reszty tejże niedzieli!
#sztafeta #bieganie

