@enron Jeśli chodzi o mnie to wygląda to bardziej tak.
16:00 szybko wrzucam graty do auta (choć jak jest zima to większość jeździ na stałe w bagażniku), ruszam do Kasiny. 16:50 jestem na miejscu. Ubrać buty snowboard to minuta. Kask na głowę, rękawiczki i o 17:00 jestem na stoku. Do 21 walczę na stoku. O 22 jestem w domu. Żadnych barów po drodze, gdzie trzeba by się rozbierać itp. itd. Jedynie przed powrotem przeważnie przebiorę spodnie na jakiś dresik do auta co by z mokrym tyłkiem nie jechać (uroki snowboardu). Nie jest tak źle Albo usprawiedliwiam sobie wszystkie niedogodności tym, że lubię jeździć na snowboardzie i mam klapki na oczach żeby wszystkiego co słabe nie widzieć.
Ale zgadzam się, że z dzieciakami to już jak dniówka na budowie. Mam na myśli małe dzieci, gdzie zamiast ubrać siebie ubierasz 3 osoby, które czasami średnio współpracują, marudzą, po drodze się pobiją a z jeżdżenia frajdy mało bo to wolno, co chwilę turlam się na desce żeby doczołgać się do jednej albo drugiej, żeby pomóc wstać itd. Wtedy to jest naprawdę masakra. Ale można to potraktować jako inwestycję. Jeszcze maks kilka dnia i większość tych problemów odejdzie a będę miał dwie super kompanki, żeby z nimi pojeździć.