1389 + 1 = 1390
Tytuł: Z mgły zrodzony
Autor: Brandon Sanderson
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Mag
Format: audiobook
Ocena: 4/10
Po chaotycznym i trudnym Neuromancerze potrzebowałem łatwiejszej i bardziej przejrzystej lektury i tym sposobem trafiłem na popularnego na hejto autora Brandona Sandersona. Autor pisze ładnie, w lekkim tonie obyczajowo-przygodowym, trochę baśniowym, który kontrastuje z opisywanym nieprzyjaznym światem. Nie śpieszy się, spokojnie buduje narrację, powoli za rękę wprowadzając czytelnika w wykreowane przez siebie uniwersum. Początkowo wręcz trochę przynudza wyjaśniając każdy detal i pozostawiając niewiele pola do samodzielnych przemyśleń, a akcja zawiązuje się dopiero po dobrych 6 czy 8 godzinach i wówczas robi się na tyle interesująco by jednak kontynuować.
Na szczególną uwagę zasługuje ciekawie zbudowany świat. Wydarzenia mają miejsce w Ostatnim Imperium rządzonym przez potężnego i tajemniczego imperatora (Palpatine, to ty?) w sposób tyraniczny i opresyjny. Nieliczni arystokraci bez skrupułów wykorzystują ska – najniższą i najliczniejszą warstwę społeczną, znajdującą się w pozycji bliższej niewolnikom niż chłopom pańszczyźnianym. Porządku w Imperium pilnuje i brutalnie egzekwuje Stalowy Zakon - instytucja łącząca funkcję najwyższego urzędu, inkwizycji oraz kultu religijnego, czczącego imperatora jako boga i moralny absolut.
Drugim ciekawym elementem jest system magii - alomancja oraz spokrewniona z nią feruchemia wykorzystujące metale i ich stopy przypominają mechanikę z jakiejś gry komputerowej pokroju Thief, Styx czy Dishonored. Koncepcja jest o tyle fajna, że magiczne zdolności wykorzystywane są nie tylko w potyczkach, ale przede wszystkim jako narzędzie manipulacji i infiltracji.
Problem tej powieści polega na tym, że w tak oryginalnie namalowanym świecie osadzono niezbyt porywający wątek fabularny rozwijający się wokół oklepanego schematu “od zera do bohatera”. Tak jakby energię autora pochłonęła konstrukcja uniwersum i mechaniki magii, a potem sklecił naprędce byle jaką treść, rozciągając ją o zbędne sceny i niczego nie wnoszące opisy np. podróży pomiędzy miastami, czy do jaskiń. Również wiele postaci sprawia wrażenie jednowymiarowych (na plus wyróżniali się Kelsier i Sazed), a relacje pomiędzy nimi archetypiczne i powierzchowne. Przecież Vin i Elend są jak biedny kopciuszek i wrażliwy książe z bajki Disneya XD
W końcowym rozrachunku wyszło średnio - coś pomiędzy literaturą młodzieżową, scenariuszem kampanii DnD, a kieszonkowym romansem dla pensjonariuszek sanatorium.
#bookmeter #czytajzhejto #ksiazki
