13. Z większych wyjazdów wysyłam zwykle pocztówki. Oczywistym jest, że we Włoszech rzeczonych nie kupuje się w sklepie z papeterią czy też w księgarni. Pocztówki można kupić w sklepie z papierosami. Znaczki zresztą też. Niestety. Pocztówki są ultra słabe, tak na oko z lat 90. Na pytanie o znaczki poza Włochy pan łapie się za głowę i zaczyna tworzyć teorię jakich znaczków można by użyć. Aleks traci cierpliwość i wracamy do domu. Nie będzie dzisiaj kartek.
Pocztówki zakupiliśmy dzień później w Neapolu. By je wysłać – należy udać się do domu, który czyni szalonym. To moje pierwsze zderzenie z włoskim „urzędem”. Idziemy do głównego budynku poczty, zbudowanego za Mussoliniego. Architektura pięknie oddaje faszystowską pompatyczność. Potęgę dyktatury i siłę władzy. Nie inaczej jest w środku. Wiatr hula po ogromnej przestrzeni a z kilkudziesięciu okienek do obsługi petentów - działa może 3. Bierzemy numerek i czekamy na swoją kolej. 10 minut i jesteśmy przy okienku. Nie jest źle!
Mam 10 kartek do wysłania. 9 do Europy, jedną poza. Uuu, trudne się wylosowało. Pani przewraca oczami i idzie do koleżanki. Wraca z jednym znaczkiem. Teraz już z dwiema koleżankami wspierającymi w tej niedoli wychodzi na zaplecze. Wracają po 5 minutach. Rozdzielają się i każda siada przy swoim okienku. Pani wykopuje kolejne znaczki z szuflady. Długie, kolorowe paznokcie dramatycznie utrudniają naklejanie znaczków. Udało się. Minęło 10 minut i to koniec! Aleks oczywiście przesadzał ostrzegając przed biurokracją. Czy oby na pewno? Okazuje się, że to dopiero połowa drogi. I to ta „krótsza połowa”. Kobieta bierze pocztówkę. Kładzie ją na wadze. Kilka klików w komputerze. Drukarka wypluwa naklejkę z kodem kreskowym. Następuje procedura naklejenia kodu na pocztówkę. Kurde, znowu te paznokcie. Na domiar złego – wydrukowany kod ledwo mieści się w wolnej przestrzeni przy znaczkach. Trzeba trochę przyciąć rogi. Gdzie są nożyczki? Dobra, są w drugiej szufladzie. Udało się! Pierwsza kartka wrzucona do skrzynki nadawczej! Jeszcze tylko 9. Cała procedura przy okienku zajęła 35 minut. Z tego co mówi Aleks – dzisiaj był luz. Poszło nad wyraz sprawnie i bez zbędnych ceregieli.
Poza-pocztowa i ostatnia już ciekawostka. Kolejną tradycją tych moich wojaży jest zwiedzanie miejsc z lokalną kuchnią. Oczywiście wybór pada na Mc Donald’s, który w każdym kraju ma swoje lokalne produkty. Co można zjeść we Włoszech? Burgera z kostką parmezanu na zakąskę i popić to wszystko piwem. A kostka parmezanu, to przekąska, którą dostają dzieci do szkoły. Dostarcza im to wystarczającej energii by przetrwać zajęcia. A te, mają od poniedziałku do soboty. Cóż za ulga dla rodziców!
P.S. To już koniec włoskiej przygody. Mam nadzieję, że się dobrze czytało a absurd opisywanych sytuacji poprawiał wam humor. Dzięki za dotrwanie do końca!
#krystekwdrodze #podroze




