10 979,53 + 12,52 + 12,44 + 13,04 + 11,51 + 20,06 + 1,06 = 11 050,16
No i tak sobie dzień po dniu minęło 80 km od maratonu. Coś tam w nogach dało się czuć niedzielny wysiłek, ale bez dramatów - widocznie się już przyzwyczaiłem
Tempo nawet bywało dość przyzwoite, już we wtorek udało się zaliczyć kilometry poniżej 5 min/km, ale powoli zbliżał się weekend. I na weekend był prosty plan - zrobić w końcu jakiś #papaton, bo już trochę czasu minęło od ostatniego świentego dystansu.
Tak więc dzisiaj wystartowałem baaardzo późno, bo w okolicach 7:40 - wczoraj wróciłem z pracy dość późno, jeszcze trochę zamarudziłem i postanowiłem, że się powyleguję nieco. Ruszyłem już po kawce i odrobinie owsianki - pokarm bogów, a jak jeszcze dodać odrobinę domowego dżemu z malin i truskawek to klękajcie narody!
Czułem moc w nogach, więc przyspieszyłem. Szło dobrze, więc ciągnąłem temat dalej - a tu przeloty rzędu 4:27, 4:31, 4:29... Do upatrzonej piekarni było 8 km więc stwierdziłem że tam zrobię zakupy i się zobaczy. Przy piekarni średnia z biegu 4:31 - no ale nakupowałem ze 2 kilo pieczywa, więc się zobaczy. Kolejny przystanek przy aptece 3 km dalej - a tu średnia 4:32 i nie chce iść w górę
Zrobiło się groźnie, bo dokręcenie papatonu nawet w słabszym tempie oznaczałoby złamanie mojej życiówki na 1/2. A szczerze mówiąc nie uśmiechało mi się, by życiówka wynikała z takiego szarpanego i przerywanego biegu - trochę to takie oszukiwane. Chwilę pomyślałem, po czym z bólem (a nawet bulem) serca zakończyłem trening, by spokojnie już dotruchtać do domu. Nic to, papatonik się strzeli innym razem - a ja mam rekordowe dla siebie dwie dyszki
Krótko mówiąc - forma jest i muszę się zająć porządnie jej utrzymaniem, przyspieszeniem i kiedyś już na poważnie zaatakować życiówkę. Niby plan to dopiero Cracovia w październiku, trochę daleko... ale nic to, pomyśli się.
Miłej soboty!
#bieganie #sztafeta


