Zadziwia mnie, jak wielu ludzi twierdzi, że szuka tego, choć nikt nie potrafi powiedzieć, czym właściwie ma to być. Jedni mówią, że to światło... inni, że ciężar... jeszcze inni, że nagła błogość, która spływa na człowieka jak łaska. A jednak, im głośniej o tym mówią, tym dalej od tego odchodzą, jakby dźwięk ich własnych pragnień skutecznie zagłuszał to, czego próbują dosięgnąć.
Zawsze wygląda to podobnie. Ktoś chce określić to słowem, zamknąć w pojęciu, objaśnić uczonymi księgami lub doświadczyć przez wielki czyn. I wtedy właśnie najłatwiej im umyka. Słowa, którymi próbują je objąć, są zbyt ciasne. Marzenia, którymi je obudowują, zbyt głośne. A tam, gdzie pojawia się przymus, żarliwość albo pośpiech, tam tego już nie ma.
Ludzie często sądzą, że zgubili je po drodze. Tymczasem to droga gubi ich, popycha ich w kierunku wielkich obietnic, dalekich krain, heroicznych zadań. Wydaje im się, że to kryje się na końcu wysiłków, które mają ich odmienić. A tymczasem to rzadko stoi na końcach czegokolwiek. Dużo częściej bywa pomiędzy.
Niektórzy mówią, że to jest nagrodą za walkę... inni, że próbą, którą trzeba przejść. Ale to nie zna takich praw. Nie pojawia się, by wynagrodzić, i nie znika, by karać. Nie wybiera sobie ludzi zgodnie z ich zasługami. Istnieje obok człowieka, niezależnie od tego, czy ten to zauważa, czy nie. A jednak niewielu potrafi być na tyle cichych w środku, by poczuć jego obecność.
Najbliżej są ci, którzy niczego nie udają. Ci, którzy przestają na chwilę walczyć o obraz siebie, który noszą przed innymi jak zbroję. W momencie, gdy człowiek pozwala, by opadło to, czego używa do obrony, wtedy to pojawia się najbliżej. Nie jako błysk, nie jako objawienie, ale jako ledwo uchwytny ruch duszy, który trudno pomylić z czymkolwiek innym.
A jednak większość się go lęka. Nie dlatego, że jest mroczne, lecz dlatego, że jest zbyt prawdziwe. Bo wymaga, by człowiek zobaczył siebie takim, jakim jest, bez ozdób, bez tytułów, bez wszystkich słów, którymi zasłania własną kruchość.
Mówią, że chcą znaleźć to, a jednak szukają wszędzie poza miejscem, gdzie ono zawsze czeka. Zwracają oczy ku horyzontowi, choć to zwykle mieszka o wiele bliżej, w ich zawahaniach, w najmniejszych pragnieniach, których nie wypowiadają, w chwili ciszy przed pytaniem, którego nie chcą zadać.
To nie jest rzeczą, celem ani trofeum. Nie jest obietnicą ani drogą do sławy. Jest jak oddech, którego człowiek nie zauważa, dopóki go nie zabraknie. Istnieje... choćby nikt go nie nazwał. Towarzyszy... choćby nikt nie uznał jego obecności. A gdy człowiek przestaje szukać go po omacku, a zaczyna słuchać siebie… wtedy to staje się tak bliskie, jakby od zawsze stało tuż obok.
#rozkminy