XXXIV-XLVI (LXIX-LXXI) dzień #wspinaczka - tym razem #urlop wspinaczkowy.
Celem wyjazdu była Sardynia, byłem tam pierwszy raz. Nie powiem, że sama wyspa zrobiła na mnie wyjątkowe wrażenie - widoki jakie już zdarzyło mi się widzieć, plaże (nie, nie byłem na żadnym plażowaniu, co najwyżej przechodziłem) - takie jak to plaże: nad morzem i w ogóle, szlaki (dwa dni padało) miłe, przyjemne, ale nieuczęszczane, trochę było przedzierania się przez krzewy, trochę było omijania zwierzątek (stado byków pasących się na szerokiej hali robiło wrażenie). Więc gdybym miał tam przyjechać na urlop trekkingowy - chyba nie, za mało szlaków. Na rower... chyba jako część większego urlopu, po przeprawie promem z kontynentu. Na plażowanie - trzeba pytać ludzi, którzy to lubią.
Jeśli chodzi o wspinanie jednak... o, to jest inna bajka. Ogólnie było 13 dni akcji (plus dwa dni deszczowe, jak wspomniałem). Na jednym z sektorów byłem trzy razy, pozostałe - w trzech okolicach: Cala Gonone, Baunei i Ulassai/Jerzu zwiedziłem po jednym razie. Wspinanie wyjątkowo urozmaicone: od czujnych skradanek po połogach, przez pionowe płyty, do olbrzymich płyt w przewieszeniu, gdzie bywały drogi i po 9a. Tufy, okapy, dachy, różne rodzaje wapienia, ostre chwyty, wymyte chwyty - nawet w jednym miejscu jest granit (tam akurat nie udało się dotrzeć).
N i e s a m o w i t e .
Jeśli chodzi o moje założenia - nie miałem żadnych, więc wszystkie zrealizowałem. Poziomem i wytrzymałością czuję się usatysfakcjonowany - ściankowe 6b+/c RP przełożyło się na 6b+RP i 6b OS/FL, co w przypadku skały (a także mojej niechęci do powtarzania i patentowania dróg) uważam za sukces. 6b+ to skałkowo już mój limes, być może jakieś 6c byłbym w stanie zrobić, na świeżo i po zapatentowaniu, ale "wspinanie się na poziomie 6b" to dobre podsumowanie efektów treningu.
Wniosek mam jeden: trzeba doładować, pół-półtora stopnia wyżej niż to, co mam teraz w rękach i nogach zaczyna się istne błogosławieństwo, niemalże klęska urodzaju. Teraz jednak stałem zawsze przed wyborem sektora, który pozwoli na optymalną ilość wspinania bez biegania po kilometrowym obszarze z liną w płachcie i w uprzęży. Niemniej jednak i teraz czuję się owspinany po uszy. I siłowo, i technicznie. Nie zdarzyło mi się też do tej pory robić dróg po 40 metrów, trochę żałuję, że nie udało się zrobić żadnych wielowyciągówek, ale wyspy chyba nikt nie zamyka, jest szansa tam wrócić.
Mam w sobie teraz sporo motywacji do dalszego treningu chociaż pewnie zaraz mi przejdzie. Teraz jednak czas na odpczynek, niech wszystko się zagoi i na spokojnie dojdzie do siebie. Póki co #czujedobrzeczlowiek
Nie pamiętam, czy w poprzednim roku sumowałem wyjazdy do całkowitej ilości dni wspinaczkowych, ale w tym tak zróbmy, będę przynajmniej na koniec roku wiedział ile faktycznie dni poświęciłem na łażenie w pionie.




