Wyjazd do Andory chodził za mną od dłuższego czasu, a plan był prosty: pochodzić po górach. Fajnie byłoby, gdyby jeszcze śnieg był na szczytach, co nadałoby klimatu całej wyprawie. Tak jak zaplanowałem, tak się stało. Wieczorem dotarłem do hotelu, a z samego rana, tuż po śniadaniu, wyruszyłem na mój pierwszy spacer w kierunku najwyższego szczytu Comapedrosa o wysokości 2943 m n.p.m.
Początek szlaku zaczynał się niespełna pół kilometra od mojego miejsca pobytu, więc po krótkim spacerku byłem już na właściwej drodze.
Na początku mojej wędrówki przywitał mnie górski strumień z wodospadem, który oświetlany przez wschodzące słońce prezentował się niezwykle okazale. Następnie, podążając wzdłuż rwącej wody, powoli przemieszczałem się w górę. Trasa była zróżnicowana, obejmując mosty, kładki i wąskie przejścia, ale jednocześnie była bardzo dobrze oznaczona, co pozwalało mi bezproblemowo określić kierunek przemieszczania się. Widoki stawały się coraz bardziej imponujące, a po pewnym czasie zacząłem docierać do gór, których tylko szczyty były pokryte śniegiem, na razie. Jedyne problemy, jakie napotkałem do tej pory, to nachylenie terenu i szybko rosnące przewyższenie.
Kontynuując wędrówkę i chłonąc klimat na mojej drodze, napotkałem śnieg. Początkowo było go niewiele, ale z czasem zrobiło się go na tyle dużo, że musiałem zrezygnować z oficjalnego szlaku i znaleźć sobie alternatywną drogę. Początkowo szedłem po śladach dwóch turystów, których spotkałem wcześniej, natomiast wspinając się po zboczu pozbawionym śniegu, za to pełnym luźno leżących kamieni, dogoniłem ich i po krótkiej wymianie zdań stwierdzili, że dalej nie pójdą. Ja postanowiłem się nie poddawać i przy pomocy drona obrałem drogę pozwalającą dostać mi się powyżej. Ruszyłem w górę. Po pewnym czasie zauważyłem, że moi nowi koledzy zmienili zdanie i zaczęli za mną podążać.
Dotarłem do doliny w pełni pokrytej śniegiem, ale w oddali droga wyglądała na w miarę dobrą i dającą się przejść. Musiałem tylko pokonać kilkaset metrów idąc w śniegu oraz przechodząc przez zaspy. Nie było lekko, ale powoli i ostrożnie dawałem sobie radę. Koledzy jeszcze chwilę szli za mną, ale ostatecznie zawrócili. Ja, pełen sił i dobrej myśli, podążałem przed siebie z nadzieją, że może się udać. Niestety, nie trwało to zbyt długo i dotarłem do miejsca, gdzie wkładany trud nie przynosił efektów, a śnieg spowalniał mnie bardzo. Traciłem dużo energii, a droga na szczyt, który już był w zasięgu wzroku, nie miała dalszego sensu.
Z jednej strony trochę zawiedziony, ponieważ widziałem się dziś na tym szczycie, z drugiej znalazłem się w tak niesamowitym miejscu, że nie miałem ochoty wracać. Samotne spędzanie czasu z dala od wszystkiego jest czymś niesamowitym i bardzo relaksującym. Siedziałem na wielkim i ciepłym od słońca kamieniu i zachwycałem się klimatem. Po pewnym czasie trzeba było zacząć wracać i było to dużo łatwiejsze niż się spodziewałem. Wracałem po własnych śladach, co było bardzo pomocne, natomiast zdarzyło się wpaść pod strumień znajdujący się pod śniegiem i przemoczyć buty. Na szczęście powrót ze śnieżnych stoków trwał krótko, lekko ponad 2 godziny, a dzień był bardzo ciepły i mokre buty nie były dużym problemem.
Dzień bardzo udany, a jutro czekała mnie kolejna przygoda.
#podroze #podrozujzhejto #andora



