"Ważni ministrowie naciskali na odwołanie Ruchniewicza". Ujawniamy kulisy głośnej dymisji

Krzysztof Ruchniewicz nie chciał zrozumieć, że kierowanie Instytutem Pileckiego ma wymiar polityczny, a nie naukowy. Dlatego podejmował decyzje szkodliwe dla rządu - twierdzą źródła "Wyborczej". Ruchniewicz dowiedział się o dymisji na urlopie od kolegów z Instytutu.


Według informacji "Wyborczej" dwóch wicepremierów było niezadowolonych z prof. Krzysztofa Ruchniewicza, dyrektora Instytutu Pileckiego, którego w piątek zdymisjonowała Marta Cienkowska, ministra kultury.


- Głównym powodem jest niedopełnienie obowiązku w zakresie umożliwienia statutowego funkcjonowania Instytutu Pileckiego poprzez wadliwe zamierzenia programowe, wadliwą politykę komunikacyjną i wadliwe decyzje zarządcze – poinformowała podczas konferencji prasowej Cienkowska. 


Żeby zrozumieć dzisiejszą dymisję, musimy przypomnieć, w jakich okolicznościach politycznych powstał Instytut Pileckiego. Prof. Piotr Gliński, minister kultury w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości, realizował konserwatywną wizję polityki kulturalnej, która opierała się w głównej mierze na zakładaniu instytutów mających jeden, zasadniczy cel: realizację polityki historycznej.


Pierwszą dyrektorką Instytutu Pileckiego w 2017 r. została Magdalena Gawin, wpływowa postać w środowisku PiS-u, która miała na arenie międzynarodowej przypominać o męczeństwie narodu polskiego w czasie II wojny światowej. Po prawej stronie mówiło się wówczas, że Instytut będzie naszą odpowiedzią na Yad Vashem, czyli izraelską instytucję przypominającą o zbrodniach Holocaustu, co budziło wśród osób zajmujących się Zagładą zdecydowany sprzeciw.  


Magdalena Gawin podjęła jednak wiele kontrowersyjnych decyzji inwestycyjnych. 


- Za 87,5 mln zł kupiono budynek przy ul. Siennej w Warszawie, nieruchomość w Augustowie za 80 mln zł, hotel Schwanen w Rapperswilu w Szwajcarii za ponad 115 mln złotych, wynajęto również na 15 lat pomieszczenia w Nowym Jorku za ponad 30 mln dol. oraz siedzibę w Berlinie za 14,3 mln. Dodatkowo za 8 mln zł przystosowano na potrzeby wystawiennicze lokal przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Instytut wykupił też za 60 mln zł udziały w zagranicznych spółkach, które wcześniej założono w Szwajcarii i USA - opowiadał "Wyborczej" wiceminister kultury Maciej Wróbel. 


Po zmianie władzy dyrektorem Instytutu został prof. Krzysztof Ruchniewicz, historyk, zasłużony naukowiec znany po obu stronach Odry. Dostał od Ministerstwa Kultury dwa zadania.


- Miał przeprowadzić porządny audyt, który pokazałby skalę nadużyć w czasach naszych poprzedników. Poza tym miał zrobić z Instytutu prawdziwy ośrodek badawczy - twierdzi mój rozmówca z rządu. 


Właśnie wtedy na biurko ministra kultury trafiła wewnętrzna notatka (redakcja "Wyborczej" ma jej kopię, potwierdzoną w dwóch źródłach) o polityce historycznej Piotra Glińskiego, w której czytamy, że "Instytut Pileckiego realizował od swojego powstania działalność ideologicznie uwarunkowaną spojrzeniem PiS na historię. Nie ma tu mowy o tym, że Polacy w przeszłości odgrywali różne role w czasie dramatycznych wydarzeń, np. drugiej wojny światowej". Według autorów analizy berliński oddział "został otwarty w wyjątkowo prestiżowym miejscu w centrum niemieckiej stolicy", lecz mimo to nie osiągnął swoich celów.


"Raz, że w Niemczech Instytut Pileckiego uważany jest za ideologiczną przybudówkę partii PiS. Dwa, że jego nastawienie wyłącznie na uznanie polskiego cierpienia po prostu nie jest słyszalne" - czytamy w analizie. Znalazły się w niej również słowa o tym, że Instytut Pileckiego oddziałuje wyłącznie w wąskim zakresie tzw. usual suspects, osób już przekonanych, "bez szans na zainteresowanie swoją działalnością szerokiego grona niemieckich polityków, intelektualistów, aktywistów i szerokiego grona obywateli". 


Sprawa centrum Lemkina i konflikt w Berlinie


Prof. Ruchniewicz jako szef Instytutu podjął decyzję o wstrzymaniu prac związanych z dokumentacją zbrodni rosyjskich w Ukrainie, które prowadziło powołane w czasach Gawin Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina. Tę decyzję - w tym o zakończeniu finansowania zaangażowanych w projekt osób, pracujących z narażeniem życia w Ukrainie - krytykowała m.in. "Wyborcza", a także np. Piotr Cywiński, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.


Prof. Ruchniewicz bronił się, że w czasie jego kadencji opublikowano dwa raporty opisujące rosyjskie zbrodnie w ramach Centrum Lemkina.


- Każdy może je przeczytać, podobnie jak trzeci, wydany wcześniej, bo dostępne są – nie tylko po polsku – online, na stronie Instytutu - mówił prof. Ruchniewicz. - Prowadzimy rozmowy ze stroną ukraińską w sprawie kontynuowania pracy – zapewniał.


Głośny był też konflikt wokół berlińskiej filii Instytutu Pileckiego, powołanej w 2019 r. Dziennikarze Wirtualnej Polski twierdzili, że Hanna Radziejowska, kierowniczka oddziału, wysłała do Ministerstwa Kultury list ujawniający kulisy pracy prof. Ruchniewicza. Radziejowska miała otrzymać status sygnalistki, choć według prawa przysługuje on jedynie osobom, które zgłaszają możliwość popełnienia przestępstwa. Ministra Cienkowska na piątkowej konferencji prasowej podkreśliła, że Radziejowskiej nigdy nie przyznano statusu sygnalistki. 


I ostatnia, głośna sprawa, czyli zapowiedź konferencji naukowej o zwrocie dzieł niemieckich, które obecnie znajdują się w polskich muzeach. - We wszystkich trzech przypadkach, o których rozmawiamy, mieliśmy do czynienia z potężną manipulacją: Hanna Radziejowska nigdy nie została sygnalistką, Ruchniewicz chciał kontynuować prace Centrum Lemkina i nigdy nie prowadził rozmów z niemieckimi dyplomatami w sprawie zwrotu dzieł sztuki, tylko chciał zorganizować seminarium naukowe w tej sprawie. Niestety, pan prof. Ruchniewicz nie potrafił rzetelnie i szybko odpowiadać na wszystkie zarzuty pojawiające się w przestrzeni publicznej - zapewnia jeden z moich rozmówców. 


Za co tak naprawdę zwolniono Ruchniewicza


Według rozmówców "Wyborczej" prof. Ruchniewicz popełnił dwa błędy na stanowisku dyrektora Instytutu Pileckiego.

- Po pierwsze, nie chciał zrozumieć, że to stanowisko polityczne. Nie przewidywał więc politycznych konsekwencji swoich decyzji. Nie chciał zrozumieć, że w dzisiejszych czasach zamieszanie wokół takich spraw jak zwrot dzieł niemieckich jest toksyczne. Po drugie, nie przyjmował żadnych rad od ekspertów, którzy chcieli mu pomóc - opowiada jeden z naszych rozmówców. 


Inne źródła twierdzą, że z Ruchniewicza nie było zadowolonych dwóch wicepremierów. - Radosław Sikorski odwołał Ruchniewcza z funkcji pełnomocnika MSZ do spraw polsko-niemieckiej współpracy społecznej i przygranicznej tuż po aferze ze zwrotem dzieł sztuki. MSZ nie było zadowolone z pracy pana dyrektora - mówi jeden z naszych informatorów.

Inny dodaje, że do Sikorskiego dołączył ostatnio Władysław Kosiniak-Kamysz, który publicznie i zakulisowo namawiał koalicjantów do zdymisjonowania Ruchniewicza. 


Nieco inne spojrzenie prezentuje osoba z instytucji zajmującej się polityką pamięci, która chce pozostać anonimowa.

- Dzisiejsza decyzja ministry Cienkowskiej jest wyraźnym sygnałem wysłanym do wszystkich dyrektorów, którzy zgodzili się uporządkować instytucje po rządach Prawa i Sprawiedliwości. Od dzisiaj wiemy, że obecny rząd ich nie obroni, jeśli w przestrzeni publicznej pojawiają się nieprawdziwe informacje. Minister nie stanie po ich stronie, tylko wybierze dymisję. Nawet jeśli pan dyrektor Krzysztof Ruchniewicz nie potrafił się dobrze komunikować z opinią publiczną, nawet jeśli popełnił kilka błędów, to dzisiejszy brak lojalności jest zdumiewający - twierdzi nasz rozmówca. 


Krzysztof Ruchniewicz przekazał nam, że dowiedział się o swojej dymisji od kolegów z Instytutu Pileckiego: - Wracam z urlopu. Tydzień temu pani ministra umówiła się ze mną na spotkanie, które mieliśmy odbyć na początku września. Na dziś nie chcę niczego komentować.


#gazetawyborcza #wyborcza #polityka #instytutpileckiego #ruchniewicz #hr

wyborcza.pl

Komentarze (2)

eloyard

Ależ piękny artykuł obrazujący tok myślenia towarzyszy z Wyborczej. Gość na stanowisku kierowniczym z mianowania politycznego zawiódł zarówno jako kierownik, łamiąc podstawowe zasady zarządzania pracownikami, jak i osoba z mianowania politycznego, tj. dbania o wizerunek podmiotu który go mianował. ALE TRZEBA GO BRONIĆ, BO JEST NASZ xDDDDDDDDDDDD


Ależ to są śmiecie. Marzy im się oficer polityczny, który ma piastować funkcje bez względu na to czy się na nią nadaje czy nie. A Pan prof. może być wybitnym naukowcem w swojej dziedzicznie - ale jak większość profesorów, zwłaszcza z "Polskich Uczelni" - zdaje się być tragicznym menedżerem.

Fly_agaric

Nie ma co roztrząsać, bo ten sam Instytut, to był twór polityczny. To nie jest wina profesora, że nie przyjmował tego do wiadomości, ale raczej powinien być przygotowany na to, skoro był świadom w czym bierze udział. Chuujnią jest tworzenie takich politycznych bytów i taką samą chujnią byłoby manipulowanie ludźmi, którzy w dobrej wierze biorą w tych przedsięwzięciach udział. Ale czy ten profesor robił to w dobrej wierze? Chyba nie. Czy zachowywał się, jak należy, chyba też nie.

Czy ktoś to teraz opisze bezstronnie i sprawiedliwie? Raczej nie sądzę. Czy wybiórcza to taki sam ściek, jak uważam rze? No pewnie.

Zaloguj się aby komentować