Tytuł: Dzień tryfidów
Autor: John Wyndham
Rok wydania: 1951
Ocena: 7/10
Wyobraź sobie świat, w którym z dnia na dzień 99 procent populacji traci wzrok w wyniku niewyjaśnionego bliżej fenomenu. W ten właśnie sposób zaczyna się "Dzień tryfidów", my zaś towarzyszymy jednemu z "farciarzy", którym udało się zachować zdolność widzenia.
Aha, żeby nie było, trzeba też dodać, że nagła ślepota nie jest jedynym zmartwieniem bohaterów świata przedstawionego. Na całym globie bowiem żyją sobie tryfidy, roślinki będące wynikiem jakiegoś wyjątkowo pokręconego eksperymentu ruskich naukowców. Roślinki te mogą sobie chodzić, gdzie chcą, a do tego bardzo lubią zabijać przedstawicieli gatunku ludzkiego.
Bohater książki musi nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości oraz odpowiedzieć sobie na pytanie: jak żyć? Ratować tylko siebie czy próbować ocalić także tych, którzy sami nie mają szans na przetrwanie. W tym świecie to najważniejsza kwestia, która przewija się praktycznie cały czas. Nowa rzeczywistość ostatecznie okaże się być wyjątkowo brutalna(od razu napiszę, że ta brutalność to bardziej tak w cudzysłowiu, autor stroni od "soczystych" opisów).
To klasyczek, który wszedł jak w masło.Lubię tego typu książki, a jak są jeszcze napisane porządnie tak jak to dzieło, to już w ogóle miodzio. Cóż można więcej dodać, polecam.
#necrobook #sciencefiction #tryfidy #pseudorecenzja #polecajki
