Tusk nie jest zadowolony z kampanii kandydata PO. Już co najmniej raz musiał go ochronić przed jego własnymi sztabowcami.
Szkopuł w tym, że zbyt radykalna przemiana może być dla wyborców niewiarygodna. Takie obawy słyszę z otoczenia Donalda Tuska, który sam niejedną przemianę w swym politycznym życiorysie zaliczył. Ale jeśli nawet przyjąć, że kampanijna przemiana bardziej pomoże, niż zaszkodzi, to sam sztab Trzaskowskiego rzuca mu kłody pod nogi.
Przykładem jest zdumiewająca awantura wokół wprowadzenia do szkół nowego, obowiązkowego przedmiotu – edukacji zdrowotnej. Znalazły się w nim także elementy wychowania seksualnego i kandydat PiS poczuł, że może tym zaatakować Trzaskowskiego.
Szkopuł w tym, że do wprowadzenia edukacji zdrowotnej parła ministra edukacji Barbara Nowacka, członkini sztabu wyborczego. Po interwencji Tuska musiała się wycofać, zapowiadając, że nowy przedmiot będzie nieobowiązkowy.
Tusk jest zaniepokojony kampanią Trzaskowskiego. Sam ma traumę wyborów prezydenckich w 2005 r., które przegrał z Lechem Kaczyńskim, mimo że był sondażowym faworytem.
Prawda jest taka, że liberałowie nigdy w Polsce nie mieli prezydenta, bo choć kandydat Platformy Bronisław Komorowski raz wygrał prezydenturę, to po pierwsze w szczególnych okolicznościach (w 2010 r., tuż po Smoleńsku), po drugie – nigdy nie był klasycznym liberałem (tylko konserwatystą), a po trzecie – to nie był wcale taki sukces (bo w 2015 r. przegrał drugą kadencję z prawicowym żółtodziobem Andrzejem Dudą). A zatem Trzaskowski musiałby przełamać niekorzystną dla liberałów zasadę, że nie są w stanie wygrać prezydentury, bo nie mają ponad 50 proc. społecznego poparcia.
Czołowi politycy Platformy namawiają Trzaskowskiego, aby kampanię w powiatach poprowadził naprawdę. Na razie mają przekonanie, że spotkania z gospodyniami wiejskimi, strażakami i rolnikami są na pokaz, że Trzaskowski za mało rozmawia z ludźmi, za mało wsłuchuje się w ich problemy, za mało nimi nasiąka.
Andrzej Stankiewicz, Newsweek
#polityka
