Rok temu, przed wybuchem wojny, gdy Putin koncentrował wojska i kazał NATO wypierdalać za Odrę, byłem przekonany że to znowu gra psychologiczna, straszenie i napinanie muskułów. Wiedziałem z prasy i z wypoka, że ukraińska armia od 2014 roku zrobiła duże reformy, kupiła sporo sprzętu i po doświadczeniach z Donbasu nie jest już chłopcami do bicia w dziurawych portkach, a do tego będzie bronić swojego kraju. Więc mimo miażdżącej przewagi liczebnej i sprzętowej ruskich, wcale nie jest powiedziane, kto wygra tę wojnę.
Po ataku 24 lutego się przeraziłem. Uznałem, że kacapy, mają cały aparat wywiadowczy i analityczny, więc skoro bezczelnie przekroczyli granicę i zaczęli strzelać, muszą być pewni swojej wygranej, ergo: mają ku temu powody. Aż mi się wyć chciało z rozpaczy i bezsilności.
Ale po początkowych buńczucznych zapowiedziach w kacapskiej telewizji, jak to operacja specjalna potrwa trzy dni i Kijów zostanie zajęty, zaczęły niespodziewanie docierać dobre wieści – że Ukraina się broni, że tu zbili, że tam rozwalili kolumnę pancerną, że odszczekują się Bayraktarami i Javelinami, że prezydent tut. Że pomoc ma sens i że cała Polska się uaktywniła.
W rocznicę rozpoczęcia trzydniowej operacji dziękuję Ukraińcom za wspaniałą, bohaterską postawę. Oby to była ostatnia danina krwi, którą narody Europy środkowej płacą kacapskim hordom.