"Apothecary Diaries", czyli "Zapiski Zielarki".
Młoda dziewczyna, wychowana w pobliżu Dzielnicy Uciech przez adoptowanego ojca zostaje porwana i sprzedana do cesarskiego pałacu jako służąca. Wkrótce okazuje się, że nie dość, że jak na osobę niskiego stanu, jest wyjątkowo dobrze wyedukowana i zaznajomiona z aptekarskim rzemiosłem (i prywatnie jest olbrzymią fanką trucizn), to ma wyjątkową smykałkę do dedukcji i rozwiązywania zagadek.
Jedna z tych serii, od których ciężko było mi się oderwać i co do których liczyłem, że zostanie definitywnie zamknięta (a nie, że zostanę porzucony w oczekiwaniu na kolejny sezon). Bohaterka jest odrobinę apatyczna i nie ujawnia zbyt wielu emocji (chyba że chodzi o jej zainteresowania), co może niektórych odrobinkę męczyć. Spora część w akcji to jej własne przemyślenia na temat aktualnie rozwiązywanego problemu, możemy jej potowarzyszyć w dedukcji, ale to też powoduje, że akcja niekoniecznie posuwa się do przodu prostą linią, a bardziej wędruje trochę w przód, trochę wszerz.
W całość (oczywiście!) wjeżdża pewien przystojniak, który robi doskonałe wrażenie na każdej, dosłownie każdej dziewczynie i kobiecie z okolicy, ale... tak, zgadliście, oczywiście nie na naszej bohaterce. I jako że to jest anime, to wszyscy wiemy, dokąd te dwie rozdzielne ścieżki powoli i nieubłaganie prowadzą.
Grafika, kolorystyka i muzyka są bardzo przyjemne. Do tego pojawiają się regularnie (niech mnie ktoś poprawi, jeśli spartoliłem terminologię): chibi (zabawne scenki z małymi postaciami, które uwielbiam) i kemonomimi (kocie uszka i ogonek w niektórych scenach).
Akcja nie toczy się wartko, ale mimo to wciągałem odcinki paczkami po kilka. Bywa zabawnie, bywa wzruszająco, bywa intrygująco, dla mnie się bardzo podobało, czekam na kolejne.
#anime #animedyskusja

