Poszłem sobie dziś z rana do pobliskiej placówki pocztowej. Ociupinkę wieje, ale idę na luzie w bluzie i w gaciach, bo blisko, a poza tym jest maj, a gacie świeże i pachną kwiatem niejednym. Słowem, krótki spacerek w niedzielne przedpołudnie celem stwierdzenia czy na poczcie mają jakieś ładne znaczki na listy.
Pech chciał, że znaczków akurat nie mieli, ale w ramach pocieszenia wziąłem sobie bagietkę czostkową, mmm cieplutka bułeczka, i coś tam jeszcze. Przemykam niczym Czejen między regałami z psim żarciem, chusteczkami do konserwacji m. in. twarzy i domestosem w swoich taktycznych crocksach z licznymi otworami wentylacyjnymi zapewnionymi przez ten kudłaty dziurkacz mojego byłego sąsiada. Aż tu nagle jakieś zgromadzenie.
Odłóż produkt do strefy pakowania!
Aha. Kolejka.
Odłóż produkt do strefy pakowania!
Kurza melodia, buła mi ostygnie. Rozglądam się, a tu widzę zwykłe kasy wróć! okienka pocztowe zamknięte (normalne), a samoobsługowa jedna czynna.
Odłóż produkt do strefy pakowania!
Czynna jedna z trzech i stoi przy niej jakaś Góra. I kasuje batoniki. No dobra.
Odłóż produkt do strefy pakowania!
Ile tych batoników kasujesz!? Przyglądam się, a tam Góra bierze jeden batonik z kartonika obok kasy, Tłiksa, oczywiście Extra, bo jaki inny, i kasuje. I potem bierze kolejny. I kolejny.
Odłóż produkt do strefy pakowania!
Batoniki w kartoniku się skończyły, skasowała ich z kilkanaście i tak teraz stoi. I co teraz?
Przyglądam się bardziej, teleskopowa gałka oczna a'la Inspektor Gadżet aktywowana, a tam na ekranie napisane: "zbyt mała waga produktów w strefie pakowania".
Odłóż produkt do strefy pakowania!
Sytuacja jest patowa. Pozostałe dwie kasy nieczynne, jedna zablokowana, pyta o jakiś kod, druga też krzyczy to samo.
Odłóż produkt do strefy pakowania!
Metafizyka. Bagieta mi się skrzywiła, już wilgotna, bo w jednorazówce foliowej. Myślę sobie ile to mikroplastiku właśnie przenika do tego czostku. Nikt nie zwraca uwagi, że stoję tam w gaciach. Gwiazda zaranna rozmiarów znaczących przyćmiewa zapach kwiatów wielu.
Odłóż produkt do strefy pakowania!
Jakiś ruch w kącie oka. Jakiś karzełek klika po kasach, gnom cwany, szybko mu idzie, ekrany kas ożywają pod tym profesjonalnym dotykiem. Wyzwoliciel!
Odłóż produkt do strefy pakowania!
Cyk, cyk, cyk, zapłacone, bagieta w plecaku, hyc, mijam Górę. Coś tłumaczy mojemu wyzwolicielowi, za dużo skasowała? Wkłada batoniki z powrotem do kartonika, widać ważna życiowa decyzja podjęta. Cukier krzepi, ale nie ciebie.
Mykam do drzwi, otwierają się, wychodzę.
Nagle piorun strzelił, myśl błyskawiczna, tryby szarej masy wyświetliły mi przed oczami: druga krzykliwa kasa miała tę samą listę zakupów na ekranie. Obracam głowę w stronę drzwi myśląc intensywnie. Góra kasowała, coś za mało ważyło, porzuciła i na drugiej kasie kasowała batoniki, żeby waga zaczęła się zgadzać. Czy to ona zablokowała pierwszą kasę? Wdepnąłem w coś mokrego? Ile jest batoników w takim kartoniku? Skasowała dwanaście? Czternaście? W co ja wdepnąłem? Patrzę w dół. Taaak, pora wracać do domu.
Jeszcze tego nie wiem, ale nawet bagieta w plecaku się skrzywiła, wygła się w grymasie niedowierzania, że wyszłem z domu bez lewej skarpety.
Autentyczna psychopatka. Tacy ludzie żyją obok nas. Miejcie się na baczności, bo nigdy nie wiecie.
#niedziela #heheszki
