Populistami są dzisiaj prawicowcy Donald Trump, Jair Bolsonaro i Viktor Orbán oraz lewicowcy Bernie Sanders, Jeremy Corbyn i Jean-Luc Mélenchon. Populistyczne będą patriotycznie wzmożenia wojenne, jak i nawoływania do pokoju. Populizmem będzie krytyka Unii Europejskiej i globalizacji, ale też pomysły na to, jak UE i porządek międzynarodowy zreformować po to, aby uniknąć ich implozji.
Jednak pomimo niewątpliwej rozciągliwości tego, co uznane może zostać za populistyczne, ma ona swoją granicę – a ta jest całkiem jasna. Maria Pia Lara w tekście poświęconym pojęciowej analizie terminu populizm stwierdza dobitnie: jeżeli zostawimy na boku abstrakcyjne rozważania o tym, co jest, a co nie jest populizmem, a zamiast tego przyjrzymy się, kto jest nazywany populistą we współczesnym kontekście, to okaże się jasne, że populistą jest ten, kto postrzegany jest jako adwersarz neoliberalizmu.
Prezenty podatkowe dla najbogatszych, prywatyzacje i deregulacje sektora publicznego czy traktowanie świata pracy i przyrody w kategoriach półdarmowych zasobów, charakteryzują przecież znaczną część twarzy obozu populistycznego, a oznaką ślepoty byłoby temu zaprzeczać. Rzecz w tym jednak, że głównonurtowych neoliberałów nigdy nie nazywa się populistami. Nawet jeśli forma ich polityki jest robiona pod publiczkę, cynicznie i z masą przekłamań, i nawet jeśli treść tej polityki zaczyna być kopiowana z programów populistów – jak dzieje się przecież coraz częściej – populizm zawsze jest przywarą „tamtych”, „tych złych”.
(Fragment artykułu Łukasza Molla, Nowy Obywatel 46)
#polityka #antykapitalizm