Po tych marihuanowych wyobrażeniach z wytworu poprzedniego zapragnąłem napisać o czymś, co było mi kiedyś zdecydowanie bliższe niż rzeczona wcześniej marihuana i wcale nie chodzi mi tutaj o żonę. Proszę bardzo (rygor sonetowy złamałem, można dyskwalifikować):


***


Z okrzykiem radosnym


– „No weź, nie przesadzaj: to tylko maluszek!

Rzec by można niemal: bezalkoholowo.

A więc nie wyskakuj mi tutaj z odmową –

to jak kot napłakał, to jak czapka gruszek.”




Bym rano poleżał, a tu wstawać muszę

i przeklinam wczoraj: – „Ty cholerna zgodo!”,

i przeklinam siebie: – „Ty boląca głowo!”.

I w kierunku kumpli też puszczam wianuszek:


no bo to przecież nie ja, a oni…

no bo tak sam z siebie, no to bym nie sięgał…

no bo małżonka zbyt głośno mi gęga…


…więc znów ruszam w miasto, wolny już od żony,

i choćbym się nie wiem jak tam, na mieście bronił,

no to któryś z kumpli do baru zagoni

z okrzykiem radosnym:– „No pij i nie stękaj!”


***


#nasonety

#zafirewallem

Komentarze (0)

Zaloguj się aby komentować