Mam swoje ulubione drzewko i miejscówkę na której mogę być kilka razy w roku.
To w tym miejscu miewałem największe smiechawy ze znajomymi gdy zbieraliśmy się na dwa trzy auta żeby zamiast siedzieć w knajpie w kółeczku, staliśmy na zimnie właśnie tam w kółeczku podając sobie lolki, rzucając do siebie piłką czy zwyczajnie rozmawiając o rzeczach aktualnie cięższych.
Jestem dość sentymentalnym gościem, ale nawet pomimo tego, zdziwiłem się gdy w pewnej umysłowej grze miałem wyobrazić sobie miejsce pełne słońca i spokoju a w nim siebie samego ale w postaci dziecka.
Pojawiła mi się w głowie właśnie ta miejscówka i od tego czasu wracam do niej regularnie, szczególnie ostatnio. Jakoś nie umiem w uważność własnego ciała czy umysłu, trudno mi się na tym skupić gdy przez całe życie uciekałem od patrzenia wewnątrz ale w tym miejscu umiem przystanąć.
Byłem tam gdy czułem że wybuchnę od nadmiaru ciężkich sytuacji które się nagromadziły i byłem też ot tak z NieŻoną by pokazać jej miejsca które mnie ukształtowały.
Pewnie nie każdy potrzebuje takiego miejsca, ale dla mnie jest małym symbolem zmian które ciężko mi zauważyć w pędzie - to właśnie tam łatwiej mi o życzliwe podejście do samego siebie i dystans.
Pakuję mandżur i w końcu wracam do mojej pracowni, czyli drugiego miejsca na tej ziemi z którym jestem tak mocno emocjonalnie związany, choć to tylko wynajęty stary gabinet starego szpitala spisanego już dawno na straty przez deweloperów.
Swoją drogą pora chyba jednak zacząć szukanie nowego miejsca bo zegar tyka a ja nie mam dobrej alternatywy ;D
#rozkminkrzaka
