Mam pytanie: dlaczego ci tak "nowocześni" i "progresywni" tak boją się czy to Kościoła (w Polsce także rydzyka), czy to konserwatyzmu, rodziny, czy wolności? przecież podobno mają do zaoferowania "świetlaną przyszłość" i ich pomysły na życie "posuną nas do przodu" i zrobią nas "lepszymi"? Oni także uważają, że są większością, a więc w gruncie rzeczy nie powinni się nikogo bać i zachowywać jak wściekłe psy? a może raczej jest tak, że jako totalitaryści nie dopuszczają żadnych swobód ani wolności, żadnego innego zdania czy spojrzenia na rzeczywistość? może jest to wyłącznie chora psychicznie, zmanipulowana i zideologizowana mniejszość, próbująca się chamsko i hałaśliwie przebić przez zdrowy rozsądek większości?
Wiem, że to co piszę jest tutaj kontrowersyjne, ale liczę, na dyskusję, a nie obnażanie swojego niewychowania poprzez wyzwiska osobiste...


