Komentarze (4)
@dziki ja mam urodziny moich użytkowników zapisane a nawet nie wiem kiedy rodzina ma xD
Ej kurła - na 9gagu piją na zbiegu granic trzech państw, może we wrocku trzeba X razy do roku libacje na skwerku uskutecznić?
@dziki to akurat słusznie, że masz to zapisane
@dziki
Wszystko zaczęło się kwadrans wcześniej od telefonu. Głos w słuchawce, anonimowy i lekko drżący z oburzenia, poskarżył się na zakłócanie porządku. Na "grupkę mężczyzn", która na parkowej ławce "spożywa alkohol". To jedno z tych zgłoszeń, które są krwiobiegiem miejskiej prewencji – drobne pęknięcia w tkance społecznej umowy, wymagające natychmiastowego zszycia. Telefon od obywatela, który z okna swojego mieszkania, niczym z wieży strażniczej, pilnuje widzialnego ładu. Dla niego ławka nie była sceną odpoczynku, lecz potencjalnym zarzewiem chaosu.
Kim byli ci mężczyźni, których zdążył przegonić sam dźwięk nadjeżdżającego patrolu, a może po prostu intuicja? Oficjalny raport nigdy nie zada tego pytania. Ale stojąc tu, w tej gęstej, sierpniowej ciszy, nietrudno było ich sobie wyobrazić. Może byli to pracownicy budowy z sąsiedniej ulicy, którzy zimnym piwem zmywali z siebie pył i zmęczenie całego tygodnia. Może dwaj starzy przyjaciele, którzy w milczeniu dzielili się butelką czegoś mocniejszego, bo słowa już dawno przestały wystarczać, by opisać ich życie. A może po prostu trzej młodzi ludzie, dla których ta ławka była chwilową wyspą wolności w mieście, które nie oferuje im zbyt wielu darmowych przyjemności.
Ich spotkanie, niezależnie od motywacji, było małym, cichym rytuałem. Aktem zawłaszczenia kawałka publicznej przestrzeni na własny, prywatny użytek. Było w tym coś pierwotnego – wspólne picie pod gołym niebem, celebracja chwili, która nie wymagała ani zaproszenia, ani biletu wstępu.
Policjanci wykonali swoją pracę z zawodową precyzją. Obeszli ławkę, spojrzeli w głąb parkowych alejek, ich wzrok omiatał puste huśtawki i zarośla. Nie znaleźli niczego. Żadnych butelek, żadnych krzyków, żadnych mężczyzn. Tylko ten jeden, samotny kapsel i lepka plama – ciche epitafium dla spotkania, które oficjalnie nigdy się nie wydarzyło.
Jeden z funkcjonariuszy sięgnął po radio. Przez trzaski przebił się jego spokojny, monotonny głos, zamykający sprawę w kilku proceduralnych słowach. Zgłoszenie sprawdzone. Nikogo nie zastano. Można wracać.
Radiowóz odjechał, a na skwer powróciła senna cisza. Słońce przesunęło się niżej, wydłużając cienie. Ławka znów była tylko ławką – pustym obiektem w pustym prawie parku. A jednak historia pozostała. Nie w policyjnym notatniku, sprowadzona do statusu fałszywego alarmu, ale tutaj, w powietrzu. Zapisała się w pamięci trawy, w porzuconym metalowym krążku, w świadomości anonimowego obserwatora za firanką. To jedna z tysięcy bezimiennych, miejskich opowieści, które każdego dnia rodzą się i umierają między jednym a drugim oficjalnym raportem. Znikają, zanim ktokolwiek zdąży je spisać, pozostawiając po sobie jedynie subtelny ślad – jak zapach rozlanego piwa w ciepły, sierpniowy dzień.
Zaloguj się aby komentować
