Korzystając z tego, że pogoda się troszkę uspokoiła (spadło do 26 stopni), wybrałem się na pierwszego popołudniowego tripa po Andaluzji. Jazda bez większego celu, ot trochę na północ, żeby minąć góry, później na zachód, na południe do Malagi i później wzdłuż wybrzeża do domu. 200 km trzaśnięte.
Drogi przecudowne. Kręte, czyste, asfalt klei. Ale jednak pobocza mocno strome (np. z miejsca 30 cm w dół), podłoże bardzo kamieniste, więc jak się wyleci dalej od drogi, to bez poważnych złamań raczej się nie obędzie. Wpakowałem się oczywiście nakedem #kawasaki w dzikie szutry, tak mocno frezowane w poprzek drogi, że nie dało się po nich jechać powoli. A jak niechcący zwolniłem, to nie mogłem odzyskać prędkości, bo kontrola trakcji ucinała mi całą moc
W górach spotkałem tylko jednego lokalsa na motocyklu. Ogólnie patrzę na każdą rejestrację motorka, który koło mnie przejeżdża i widziałem na razie może ze dwie zagraniczne. Trochę mnie to zaskoczyło, bo o ile turystycznie jest tu oczywiście posezon, to motocyklowo wręcz przeciwnie (nikt normalny nie przyjeżdża śmigać motocyklem po Andaluzji w lipcu - 40 stopni to norma). Pewnie muszę ruszyć w bardziej oklepane, motocyklowe "must see" miejsca i drogi. Ruszę, ale po co teraz
A, widziałem znak curvas peligrosas i trochę się scykałem. U nas w drodze na Zegrze też są curvas tam w lesie, ale nie ma znaków, że peligrosas.
#shagwestwhiszpanii #motocykle
