#kinozmahjongiem #filmy #kino

Miałam wrzucić jeszcze kilka krótkich opinii o filmach widzianych na American Film Festival, ale za długo z tym czekałam i w tym czasie wpadły nowe tytuły, które opisać Wam mam większą ochotę Ale wciąż zachęcam do zadawania pytań, nie tylko o festiwal.

Harakiri - reż. Masaki Kobayashi. Japoński mistrz kina odczarowuje za jednym zamachem samurajski kodeks a zarazem oczarowuje środkami filmowymi, których nie sposób ignorować. Specyficzne spojrzenie kamery, oddalające się i przybliżające, czasem robiące pauzę, twarze postaci oglądamy z bliska by zajrzeć w duszę, a czasem oglądamy jakąś scenerię i ludzi z daleka, jak na jakieś panoramie. Film jednak ma w sobie wielką empatię, i demaskuje samurajski honor - przy zwykłych ludzkich problemach taki honor wojownika jest niczym wielkie ukrywane kłamstwo.

W trakcie oglądania, już w połowie filmu byłam pewna, że to film sztos, 10/10. Coś niesamowitego, czułam się jakbym awansowała na wyższy filmowy poziom. Polecam gorąco. Arcydzieło kina - must see.

Bunt - reż. Masaki Kobayashi. Także słynne dzieło japońskiego reżysera, także demaskujące bushido. Nie zrobił ten film już na mnie takiego wrażenia jak Harakiri, ale to wciąż wielkie kino, pokazujące jak Kobayashi ma wiele zrozumienia dla swoich bohaterów, którzy starają się dochować wierności swojej rodzinie i miłości a nie sztywnym regułom samurajów.

Spartacus - film niby w reżyserii Stanleya Kubricka, ale młody Kubrick wszedł na plan chyba dosłownie na ostatnią chwilę, bo Kirk Douglas wyrzucił poprzedniego reżysera gdyż ten nie chciał realizować jego osobistej wizji. Kubrick widocznie się ugiął ale i tak widać często rękę mistrza, szczególnie w plenerze, bo te sceny w studiu kłują oczywistością... studia.

Sam film jest bardzo kirkdouglasowy, ale tego należy się spodziewać zabierając się za ten tytuł, że to kaprys ówczesnej hollywoodzkiej gwiazdy. Mimo wszystko warto sięgnąć po ten seans. Sceny w senacie czy też wielka bitwa pod koniec - robią dobre wrażenie. To stary dobry "złoty Hollywood" i nawet i jeśli komuś nie pasowałaby ta kirkdouglasowość, to i tak polecam zobaczyć, bo gold Hollywood to zawsze gwarancja dobrego kina.

Pół żartem, pół serio - reż. Billy Wilder. To oczywiście było odnowienie tytułu, ale widok pięknego Tony'ego Curtisa w "Spartacusie" zachęcił mnie do rewatchingu tego filmu. To wciąż świetna komedia, bazująca na brawurowym Jacku Lemmonie i mocno zaakcentowanej (jak na te czasy) seksualności Marylin Monroe. Teksty z tego tytułu są już legendarne, ale mnie najbardziej zachwycił męski duet udający kobiety w żeńskiej orkiestrze. Sztosowa robota aktorska.

Tak pisząc o tym filmie aż mam ochotę znów włączyć, bo wiem, że po raz kolejny dobrze bym się bawiła, zaśmiewając się do rozpuku. Idealna komedia nie istnie.....
d24564e9-236f-422c-b352-06ae88473609
98f7c5a7-9682-4caf-97d7-a9dd1e3d65c6
efdc42ff-ad8b-4f3e-a454-8a424f00df73
34a8808b-577e-446f-9c18-9c350680adb3
SuperSzturmowiec

o danke szyn. Bunt - nie miałem zachomikowany

Zaloguj się aby komentować