John Wall oficjalnie kończy karierę – krótki artykuł o tym zawodniku naznaczonym przez kontuzje
hejto.plJohn Wall do ligi wchodził z przytupem jako jeden z najciekawszych prospektów wśród rozgrywających na przestrzeni XXI w. Miał być czarodziejem, który bez różdżki, ale z piłką w rękach, odmieni los bardzo przeciętnych Wizards. Czasy panowania Gilberta Arenasa nieuchronnie zmierzały ku końcowi, naturalnym więc było, że wychowanek Johna Callipariego przejmie pałeczkę lidera. Szybko zaskarbił sobie zaufanie trenera Flipa Saundersa, a później jego następcy Randy’ego Wittmana.
W Waszyngtonie właśnie rozpoczynała się nowa era.
John Wall nigdy dobrze nie potrafił kontrolować emocji i już na etapie gry w NBA można było niekiedy odnieść wrażenie, że to one rządzą nim. Zresztą parę lat temu doskonały felietonista z The Ringer, Shea Serrano, opublikował rewelacyjny tekst na temat mimiki gracza o wdzięcznym tytule „The Many Faces of John Wall”. Naprawdę z twarzy rozgrywającego można czytać jak z książki!
Licealny trener z Word of God High School, Levi Beckwith, pamięta, jak ciężko pracowali wspólnie z Wallem nad jego podejściem. Gdy któryś z kolegów z drużyny przestrzelił layup, John od razu się wściekał i nie zostawiał suchej nitki na „ofierze”. Na boisku oczekiwał perfekcji i szwajcarskiej precyzji od każdego, grymasząc i dąsając się kiedy ktoś nie spełniał jego oczekiwań.
Łatka osoby z trudnym charakterem ciągnęła się za nim od dziecka. W szkole przezywano go „Crazy J”, bo cały czas wpadał na kuriozalne pomysły, które często kończyły się kłopotami. Zupełnie nie radził sobie z agresją. Wyładowywał ją na pomarańczowej piłce, ale to nigdy mu nie wystarczało. Bił się, kradł samochody, postawiono mu zarzuty za włamanie i w ramach wyroku musiał wykonywać przez pewien okres prace społeczne.
„Miałem w sobie tyle gniewu i wydawało mi się, że trzeba go wyładować na innych ludziach zamiast na piłce, siłowni, czy czymkolwiek związanym z koszykówką”.
Matka wychowywała dzieci w pojedynkę. Harowała na dwie zmiany, żeby tylko móc zapewnić byt swojej rodzinie. Ojca nigdy nie było. Jego dom znajdował za kratami, w więziennej celi. Najpierw skazano go za morderstwo drugiego stopnia, później zaś za napad rabunkowy, o czym John dowiedział się dopiero w 2010 roku z artykułu Washington Post.
Nigdy nie rozmawiał z mamą o powodzie, dla którego Wall Sr. został pozbawiony wolności. Ta wiedza mu była niepotrzebna. Być może obawiał się, że znając prawdę już nie będzie tak podekscytowany wizytą u taty? Co weekend jechali do niego na dwie godziny. Rozmawiali, a Wall Sr. pokazywał ostatnie rysunki superbohaterów, które rysował w celi dla syna i młodszej córki Cierry. Rutyna została zmącona w 1998 roku, kiedy na ojca Johna życie wydało kolejny wyrok w postaci raka wątroby.
Wall nie mógł poradzić sobie ze śmiercią taty. Matka odwoziła go do szkoły i czekała na niego, bo wiedziała, że za moment odeślą Johna do domu, bo znów coś przeskrobał. Brakowało mu męskiego autorytetu i nie chciał w tej roli zaakceptować nikogo innego poza zmarłym ojcem. Względny spokój osiągał tylko na boisku i to tam powoli odzyskiwał zaufanie do ludzi.
Przełomowym momentem okazał się transfer do innego liceum (Word of God Academy), gdzie John studiował Biblię i na nowo uczył się akceptować autorytety. Pomogło mu to wznieść grę na wyższy poziom. Szybko stał się generałem parkietu z prawdziwego zdarzenia. Publika zbierała szczęki z podłogi, gdy z pełnym impetem wjeżdżał pod kosz i ośmieszał obrońców. Kentucky stało otworem.
Prowadzący uniwersytecką sekcję koszykówki John Callipari był dla Walla niczym ojciec. Praca pod okiem trenera akademickiego z Kentucky pozwoliła mu na szybki rozwój umiejętności. Rozgrywający dojrzewał emocjonalnie, co jednocześnie przekładało się na koszykarski progres. Skauci szybko okrzyknęli go jednym z najciekawszych prospektów, a wysoki wybór w drafcie był już niemal zaklepany, gdy Wall odbierał kolejne nagrody za sezon 2009/10.
„Kluczem jest to, żeby nie martwić się, że nie spełnię oczekiwań. Muszę tylko wyjść na parkiet, dobrze się bawić i korzystać z każdej szansy. Spełniło się moje marzenie. Trzy czy cztery lata temu nie miałem niczego”.
Dzień po drafcie, 25 czerwca 2010 roku, burmistrz Waszyngtonu okrzyknął Dniem Johna Walla. Nowy nabytek Wizards z miejsca stał się twarzą organizacji i liderem, którego - zwłaszcza w kontekście wybryków Arenasa - zespół tak bardzo potrzebował. Przychodził do Waszyngtonu jako mesjasz, który miał wyrwać drużynę z letargu i na swoich barkach zanieść ją do play-offów. Już wtedy był to zespół Johna, który od samego początku pokazywał na parkiecie wszechstronny wachlarz umiejętności i atrybutów. Imponował szybkością i kontrolą piłki. Potrafił przebić się przez kilku obrońców i w zakończyć akcję spektakularnym wsadem nad dużo postawniejszym obrońcą. Nie bał się kontaktu z rywalem. Dyrygował ofensywą zespołu i znajdował kolegów na otwartych pozycjach. Jego rzut natomiast wymagał solidnego podszlifowania, co nie oszczędzało mu krytyki.
Początek kariery Johna Walla wcale nie wyglądał tak różowo. Gazety rozpisywały się, że nie jest materiałem na gracza rangi MVP. Zawodnik w nieodpowiednim, źle zarządzanym klubie. Podatny na kontuzje. Przyćmiony innymi gwiazdami ligi. Nie potrafiący radzić sobie z emocjami z wybujałym ego. Wall rzeczywiście uspokoił się w stosunku do ubiegłych lat, ale nadal zdarzało mu się na boisku wybuchać. Głównym zarzutem było jednak to, że nie jest w stanie oczyścić atmosfery w szatni i jest konfliktowy. Zresztą, ta narracja była podtrzymywana przez całą jego karierę z uwagi na szereg wydarzeń, w których John występował w roli agresora.
Przez pierwsze trzy sezony nawet nie powąchał play-offów. Wizards dali mu kredyt zaufania w postaci przedłużenia kontraktu i przeorganizowali skład. Bradley Beal wchodził w drugi rok gry, Otto Porter został świeżym nabytkiem z draftu, a Nené Hilario został sparowany z Marcinem Gortatem. Maszyna zatrybiła i zespół pierwszy raz od pięciu lat zakończył rozgrywki z dodatnim bilansem, meldując się w fazie postsezonowej. Wtedy też Wall po raz pierwszy przegrał pełny sezon, nie opuszczając ani jednego spotkania. Podciągnął się rzutowo i stawał się coraz pewniejszą opcją zza łuku (35,1%).
Wizards jednak wtedy nie zawojowali Wschodu, odpadając w drugiej rundzie z Indianą Pacers. W kolejnym roku (2014/15) z odprawili z kwitkiem Toronto Raptors i czekali na zwycięzcę pojedynku między Hawks i Nets. Wall w trakcie trwania serii z Jastrzębiami uszkodził rękę i, pomimo heroicznych występów Paula Pierce’a, Wizards znów pożegnali się z play-offami po półfinałach konferencji. Sezon 2015/16 zakończył się złamanymi sercami, gdy drużyna z Waszyngtonu kończyła go na dziesiątym miejscu na Wschodzie. Scott Brooks zastąpił Randy’ego Wittmana na stanowisku głównego trenera.
John Wall ewidentnie potraktował tamtą kampanię jako policzek w twarz i w następnej (2016/17) rozgrywał swój najlepszy basket w karierze. Zdobywał średnio 23,1 punktu i rozdawał 10,7 asyst. Miał najwyższy true shooting od początku przygody w NBA (54,1%), a w obronie nie odpuszczał nikomu, wywierając presję na rywalach i notując rekordowe 2 przechwyty na mecz.
Wraz z Bradleyem Bealem doprowadzili Wizards znów do drugiej rundy i byli o jeden mecz od finału konferencji. Polegli z Boston Celtics, a John w meczu o śmierć i życie zaliczył festiwal pudeł, rzucając z obwodu na poziomie 12,5%. Po raz kolejny duet Wall-Beal nie mógł przebić się przez półfinały, a problemy zaczynały się piętrzyć.
Sezon 2017/18 przyniósł największe zmiany i jednocześnie najwięcej kontrowersji. Rozgrywający wystąpił zaledwie w 41 spotkaniach z powodu ciągłego bólu kolana. Znów powracała narracja kwestionująca Walla jako lidera i przyszłość organizacji z Waszyngtonu. Potwierdzały to też niepokojące doniesienia prosto z szatni klubu. Śledząc uważniej Wizards można było już wcześniej odnieść wrażenie, że chemia w zespole trochę kuleje i daleko im choćby do Trail Blazers czy dawnych Warriors. Jednak w 2017/18 wyjątkowo wiele spraw wypłynęło na światło dzienne. W większości z nich John znajdował się w samym epicentrum.
Jeden z graczy klubu, który chciał pozostać anonimowy, twierdził, że to Wall jest odpowiedzialny za złą atmosferę. Mówił, że wszyscy uwielbiają Scotta Brooksa, ale on po prostu nie umie trafić i dogadać się z Johnem. Na którymś z treningów doszło do ostrej wymiany zdań między rozgrywającym, a trenerem.
Zawodnik miał powiedzieć szkoleniowcowi, żeby „spier*****”. Bradley Beal, z kolei, miał mówić, że musi znosić Johna już od siedmiu lat.
Kiedy Wall nie był aktywny, a Tomas Satoransky pełnił rolę podstawowego rozgrywającego, kibice rozpisywali się, że to są ci lepsi Czarodzieje. Na przełomie stycznia i lutego 2018 roku wygrali osiem z dziesięciu meczów, w tym pięć spotkań z rzędu.
Znów doszło do spięcia między Johnem i zawodnikiem drużyny. Tym razem padło na Gortata, który po wygranej nad Raptors napisał w swoim tweecie: „Niesamowita wygrana dzisiejszej nocy! Wspaniałe „zespołowe” zwycięstwo”. Wall na antenie ESPN odpłacił mu się komentarzem o tym, w jak łatwy sposób Marcin miał trafiać do kosza po jego asystach. Atmosferę w szatni Wizards można było ciąć siekierą. Choć zespół zapewnił sobie awans do fazy postsezonowej, to Raptors wzięli rewanż za poprzedni rok i zakończyli udział w rozgrywkach rywala ze stolicy wynikiem 4-2. Sezon, który przypominał bardziej operę mydlaną niż NBA, można było spisać na straty.
Wizards nie byliby sobą gdyby kolejnej kampanii nie zaczęli od zawirowań. Marcin Gortat już znajdował się na drugim wybrzeżu, a na pozycję centra wskoczył Thomas Bryant. Po październikowej przegranej z Sacramento Kings John Wall znów nie szczędził kolegom słów krytyki, kwestionując ich zaangażowanie po obu stronach parkietu. W szatni wrzało, a przecież sezon ledwo co wystartował. Zapowiadało się na kolejną katastrofę. Wall doznał kontuzji wykluczającej go tym razem na ponad połowę spotkań. Otto Porter został wymieniony do Chicago Bulls. Wizards po raz kolejny znaleźli się w dołku i zupełnie nie wiedzieli jak z niego wyjść. Winę ponosił każdy po trochu - od Erniego Grunfelda, po Scotta Brooksa i samych zawodników. Brak chemii w zespole i złe decyzje wewnątrz organizacji pogrążyły ten klub, który do tej pory jeszcze się nie podniósł.
John Wall zagrał później już tylko 32 mecze w barwach Wizards. W styczniu 2019 roku przeszedł operację na zerwanym Achillesie po tym, jak poślizgnął się w domu. Miał jeszcze krótki epizod w Houston Rockets i LA Clippers, ale był już cieniem samego siebie. Jeszcze w grudniu ubiegłego roku próbował wrócić do NBA, występując w pokazowych treningach i meczach „Winter Showcase” w G-League, ale ostatecznie dał sobie z tym spokój.
Dziś ogłosił przejście na koszykarską emeryturę.
Jak wspominacie karierę Walla? Mimo jego wszystkich przywar, wielu negatywnych sytuacji z jego udziałem, pozostaje legendą tego klubu i jednym z najważniejszych zawodników.
Źródła: New York Times, Washington Post, ESPN, Rappler, The Undefeated, The Shadow League, Stack, The Ringer, Basketball Reference, Washingtonian, Complex.
Zdjęcie: Bleacher Report.
zrodlo
https:// www.facebook.com/ vipwlozy
#koszykowka #nba
