Malta faktycznie wydaje się krajem bardzo religijnym. Polskę opuściłam przeszło 30 lat temu, ale pamiętam, że wtedy niemal wszyscy deklarowali się jako praktykujący. Na Malcie zetknęłam się po raz pierwszy z wierzącymi niepraktykującymi. Chrzest tak, pierwsza komunia tak, ewentualnie jeszcze ślub. No i pogrzeb, koniecznie w asyście księdza. Cała reszta nie ma większego znaczenia. Może z wyjątkiem świąt parafialnych nazywanych tu festami. Obchodzi się je dość hucznie. Czasem trudno nie odnieść wrażenia, że niektórzy łączą swoje zbawienie z tym, ile pieniędzy na obchody wpłacą i – co za tym idzie – jak wielką figurę świętego będą nieść na początku procesji. Maltańczycy, z którymi mam kontakt na co dzień przyznają, że ich kościoły także zaczynają świecić pustakami. O Bogu tu się nie rozmawia. Czasem mówię, że czuję się tu jak w Polsce – zapytani wszyscy odpowiadają, że są katolikami, ale niewiele za tym idzie