Dzień dobry wieczór się z Państwem,
Przedstawiam cotygodniowy, poniedziałkowy raport z wizyty w Punkcie Wymiany Poezji przy Wrzeniu Świata w Warszawie. Chociaż dzisiaj to w sumie nie za bardzo jest o czym pisać i co raportować. Koniec wakacji i jesienna aura ewidentnie nie służą poezji. Przynajmniej w Warszawie. Co w sumie dziwi. Wydawało mi się, że jesień to akurat ta pora roku, kiedy melancholia wchodzi mocno i wszystkie jesieniary i jesieniarze smęcimy rymami o marności świata i ulotności życia. A może po prostu jeszcze na to za wcześnie. W każdym razie pod ramką puściutko.
Powiesiłem się zatem ze swoim sonetem (który gdzieś tu pojawił się w kawiarnii #zafirewallem ) i dorzuciłem porcję z Centralnej Dystrybucji.
——————————
Znużenie
powietrze jest ciężkie
jakby lato nosiło w kieszeniach kamienie
trawy przygięte od upału
szeleszczą głosem zmęczonych dni
pszczoły poruszają się wolniej
jakby nie wierzyły że kwiaty przetrwają
na polu stoją czarne sylwetki kruków
czekające na coś co jeszcze żyje
rzeka pachnie mułem i końcem
a jej brzegi są spękane jak dłonie starca
słońce zamiast grzać
przyciska do ziemi
wypala oczy kolorom
na drodze nikt nie idzie
tylko kurz powoli osiada
jak cisza po słowach których lepiej nie było mówić
wieczór nadchodzi z posmakiem rdzy
przynosząc chłód
który nie jest ulgą
cienie rosną szybko
jakby śpieszyły się zająć świat
gdzieś za horyzontem
burza układa swoje błyskawice
lato zmęczone
zamyka powieki
i nie wiadomo czy jutro się obudzi
Anna Przybyll
——————————
Żagiel nadziei
gdybym mogła
złapać
pajęcze nitki babiego lata
utkać
żagiel z opowieści które niosą
gdybym mogła
przypiąć go
do ramion masztu
i popłynąć
do smutnych wojennych kobiet
gdybym mogła
uspokoić
ich drżące dłonie
otrzeć
łzy strachu
gdybym mogła
wysnuć nitki nadziei
i rozdzielić płaczącym sercom
gdybym mogła
zdążyć uratować dziecięce marzenia
zabrać wszystkie
do oazy ciszy
Irena Pławiak
——————————
Czarne okna
W kantylenie macierzanki zapach
uśmiechniętych nocą wodził chłopców,
jak w legendzie chodzili w zaświatach
pod oknami czarnymi dla oczu.
Nad głowami nocy złoty jeż,
księżyc w włosy się wtopił jak wianek,
nie wiedzieli — czy noc to czy wiersz —
gubiąc głosy jak trzciny rozchwiane.
A w latarniach z trudem się chodzi
w jakimś innym rozłożystym świecie,
pod oknami czarnymi młodzi
w zasłuchania jedwabistej sieci.
Węzły powiek tak bolą zaciśnięte mocno,
nawet nie wiem — czy sen jest czy próżnia pod nimi
i wyrastał na nowo wędrującym chłopcom
zapach kwiatów na oczach pod oknami czarnymi.
Uśmiechów rzewnych szelest
zapadał w nich jak w otchłań,
jeszcze śpiewu było za wiele,
by się milczeniem spotkać.
Zawikłany powietrza deseń
rozdzierali rękoma ślepców,
jakże mogli inaczej przezeń,
jakże mogli go nie czuć?
Gwiazdy płynęły zewsząd,
w locie wiły swe gniazda,
noc otwarta jak wieczność,
noc ogromna i płaska —
Jak w legendzie chodzili w zaświatach,
wiatru zamieć po twarzach jak deszcz —
w kantylenie macierzanki zapach,
w kantylenie złowrogość nad nimi —
We śnie szli, a myśleli, że w latach,
nie spotkali nikogo pod oknami czarnymi —
— dziwna rzecz.
Tadeusz Gajcy
#punktwymianypoezji #zafirewallem



