Nie wszędzie trzeba doszukiwać się spisku. Z punktu widzenia gospodarki ludzie mieszkający na jakichś zadupiach to tylko problem związany z gigantycznymi kosztami utrzymywania infrastruktury i transportu. Wybuduje sobie taki jeden z drugim dom w środku pola, a później domaga się od okolicznej gminy żeby mu na to pole doprowadzić asfaltową drogę, prąd, wodę, gaz, kanalizację i światłowód - oczywiście na koszt państwa. Później zaczyna nękać lokalnych rolników, bo mu brzydko obornik pachnie i ten zapach to jest zamach na jego wolność. Kupuje dwa samochody, żeby z tego pola codziennie rano całą rodziną wyjeżdżać do miasta robić korki na obwodnicy. A pieniądze za spaloną ropę zamiast do lokalnego obiegu gospodarki lecą szerokim strumieniem do kieszeni szejków z Zatoki Perskiej i niemieckich koncernów motoryzacyjnych.
Jest jeszcze druga strona medalu - większość ludzi zwyczajnie woli mieszkać w miastach, bo jest wygodniej. Nie każdy ma ochotę spędzać każdy weekend na pracy w ogrodzie i całą zimę rąbać drewno na opał. Wszystko po to żeby w ramach posiadanej wolności móc spędzać 15 godzin tygodniowo w samochodzie dojeżdżając do pracy w mieście.