David Eddings "Trylogia Elenium", "Trylogia Tamuli"
Miliony ambitnych książek odmieniających życie, uczących przydatnych umiejętności  lub mówiących jak stać się bogatym w 10 prostych krokach, a moim ulubieńcem jest mało znany cykl fantasy oparty na mocno zarysowanych archetypach i fabule interesującej, lecz niespecjalnie odkrywczej - ot znajdź kamień i uratuj świat.  Według wielu fanów twórczości Davida Eddingsa jego Opus Magnum to saga o Belgarionie - epicki cykl na fefnaście  tomów, (plus uniwersalny manual do twórczości własnej "Kodeks Rivański”). Ja jednak trafiłem na tą historię za późno, przez co nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jakie powinna była zrobić, gdybym przeczytał ją X-lat wcześniej gdy byłem młodszy duchem. W tym miejscu przeklinam wydawnictwo Amber, którego niskie nakłady przełożyły się na trudności w skompletowaniu sagi o Belgarionie we właściwej kolejności i rozsądnym okresie czasu [o koszcie nawet nie wspomnę].
Inaczej miało się z historią Sparhawka składającą się łącznie z sześciu tomów podzielonych na dwie trylogie - Elenium oraz Tamuli, które trafiły w moje ręce dokładnie wtedy, gdy potrzebowałem czegoś zabawnego, lekkiego oraz posiadającego urok i klimat najlepszych filmów klasy B -  wiecie, z rodzaju tych, do których wraca się z przyjemnością za każdym razem gdy trzeba sobie poprawić humor po ciężkim tygodniu mimo, że zna się je na pamięć. Tu małe wtrącenie niezwiązane z tematem - uważam, że budowa scenariusza serii o Sparhawku aż prosi się o zrobienie adaptacji anime - nie wiem czemu, ale taka formuła wydaje mi się najbardziej tu pasować i dałbym wiele, żeby ją obejrzeć na ekranie, zwłaszcza gdy widziałem okładki japońskich wydań tych książek.
Historia, która tak mnie ujęła w telegraficznym skrócie opisuje przygody wypalonego i zmęczonego życiem rycerza Zakonu Pandionu, obrońcy korony, "I am too old for this shit" Sparhawka począwszy od powrotu z "dobrowolnego" wygnania, poprzez zebranie drużyny specjalistów, odnalezieniu potężnego artefaktu,  uratowanie królowej, zmagania z dwoma czy trzema dramatycznymi zwrotami akcji oraz nieprzypadkowym ratowaniu znanego im świata na końcu … i to dwa razy, bo jeden raz to żaden raz jak to mówią w Japonii. Jest to zapewne, a nawet niewątpliwie krzywdzące z mojej strony uproszczenie fabuły, ale proszę w tym miejscu zawierzyć randomowi z internetów, że zdawałoby się oklepane motywy z cyklu "gdzieś to już czytałem" są tu przedstawione w z takim pietyzmem i szacunkiem dla kanonu fantasy, motywu drogi, drużyny, magii czy istot nadprzyrodzonych, że w żaden sposób nie powinno to przeszkadzać czy to zaprawionemu w bojach fantaście, czy też nie mającemu wcześniej styczności z tym gatunkiem czytelnikowi. Ten drugi na pewno poczuje się mniej zagubiony dzięki pewnemu zabiegowi, będącemu chyba znakiem rozpoznawczym twórczości Eddingsa - to jest obudowywanie dobrze znanych nam archetypów postaci, miejsc, kultur czy religii fantastyczną oprawą - wojny religijne, sekty, kulty i kościoły, zakony rycerskie, najemnicy, dworska polityka szlacheckich rodów, szpiedzy, złodzieje niczym mafia trzymający w ryzach mroczne oblicze miast - wszystko to już znamy, więc nie trzeba wyważać otwartych drzwi czy wymyślać koła na nowo tylko skupić się na opowieści snutej przez autora.
Czymże byłaby opowieść bez bohaterów, a tych jest bez liku i nie ma co narzekać na brak różnorodności, choć na początku wydaję się, że balans idealnej drużyny znanej z RPG [nerdowe wtrącenie - wojownik/barbarzyńca, paladyn, kapłan, mag, złodziej] jest tu nie tyle zachwiany co całkowicie pominięty i wyrzucony do kosza. Czemu zachwiany? Jedno słowo wyjaśnienia - rycerze. Siłą napędową drużyny są w tej opowieści rycerze, a jest to zgraja wyjątkowo barwna i różnorodna, więc każdy znajdzie tam swojego faworyta, tym bardziej, że zostali potraktowani sprawiedliwie przez autora i nie są tylko tłem dla poczynań głównego bohatera. Zresztą tak oprócz rycerzy w kilku wariantach zakonnych, reszta postaci - koronowane głowy, damy dworu, magowie, czarodziejki, duchowni, szlachta, złodzieje, przedstawicieli gminu, mieszczaństwa, niewolnicy, a nawet mniej lub bardziej kapryśni bogowie czy byty pierwotne - wszystkie one i owi zostali opisani w taki sposób jakbyśmy połowę z nich znali osobiście, z kilkoma kiedyś pili, a o reszcie słyszeli w pieśniach. Jest to jeszcze jeden element stylu pisania pana Eddingsa który mocno go wyróżnia - czytając jego książki mamy wrażenie jeżeli nie uczestnictwa to przynajmniej bycia świadkiem opisywanych wydarzeń, a do większości bohaterów czujemy sympatię od momentu ich „poznania”. Zdaje sobie sprawę, jak dziwnie może to brzmieć ale dokładnie takie miałem wrażenia czytając jego książki, a po opiniach w internetach nie byłem sam w tych odczuciach.
Moja skromna osoba zżyła się z tymi wymyślonymi postaciami na tyle mocno, że oprócz tak oczywistej czynności jak częste powroty do świata Elenium /Tamuli równie często przywoływałem Talena, Xanetię, Ulatha i innych [w sumie nadal to robię i ani trochę się tego nie wstydzę] gdy tworzyłem postacie lud drużyny w grach RPG, zapewne jest to naiwne i irracjonalne ale to w końcu moja ulubiona książka
P.S. I: „Barani Róg”
P.S. II @Nan nie Martel nie jest pozytywną postacią - zachowuj się i nawet nie zaczynaj
cc8a3af8-b850-4416-ac39-98e4beafec4e
pescyn

@Nan bądź grzeczna

Nan

@pescyn a nie jestem?

pescyn

W sensie ze teraz czy tak ogólnie?

Zaloguj się aby komentować