Cz.2 Dzienników niedoświadczonego Shuntera.


Tydzień pracy za mną jako shunter i myślałem że złapie wszystko w momencie i w trymiga. Niby nigdy nie jeździłem z naczepami, ale też wiedziałem że w tej pracy będzie w cholerę przestrzeni by ćwiczyć więc pójdzie łatwo i przyjemnie.


Pierwsze dni były cięższe niż się spodziewałem. 6 lat nie jeździłem zestawami, jednocześnie wcześniej i pozniej głównie praca na C, B+E lawetą i okazjonalnie tandem. Nie namanewrowałem się w życiu bo po prostu nie było jak - proste prace za kolkiem z bardzo łatwymi dojazdami albo praca na tzw stołówce na której przepracowałem kilka dobrych lat.


Ale te pierwsze 3 dni w których szkoliłem się pod okiem kilku pracowników były dla mnie utrapieniem. Nie dość że ktoś non stop przez ponad 10 godzin patrzy na twoje błędy (a ja naprawdę nienawidzę tego uczucia gdy ktoś je widzi) to jeszcze zwyczajnie mi nie szło.


Uszkodziłem nogę kontenera. Prawie rozwaliłem próg zwalniający bo nie podniosłem dostatecznie wysoko naczepy. Odjebałem nieregulaminowy manewr wprost przy grupce ludzi z SAFETY. I co najgorsze - nie czuję naczepy, nie czuję jak cofać żeby było dobrze bez dziesiątek poprawek.


Wiem że takie rzeczy nie przychodzą po kilku dniach, ale w momencie gdy dziennie musisz podstawić 30 naczep pod rampy, podjezdzasz, myślisz że już jest rowniutko i dobrze, wysiadasz a tam krzywo jakby podjeżdżał ktoś pijany. No frustruje.


Tym bardziej że tak szczerze szczerze? Myślałem że po dwóch max trzech dniach będę mieć wszystko rozkminione xD


Ale to tylko ego, które zresztą słusznie dostało po d⁎⁎ie i po prostu pora na naukę którą lubię najbardziej - w praktyce. Bo będę już jeździć samemu, bez siedzenia z kimś, słuchania 5 różnych rad od 5 różnych ludzi. W końcu sam.


A jak praca sama w sobie? Gdyby płaciło tyle ile mi płacą (340zł dniówki na jak zawsze “skomplikowanym jak na kierowcę przystało UoPie" ) za 8h pracy to byłoby naprawdę nieźle. Ale płacą tyle za 10.5 więc tak jak już pisałem - nie płacą na tyle żeby się ta praca przejmować jakkolwiek.


Ale myślałem że starczy mi siły by coś tam sobie grzebać w pracowni i zrobić sobie coś po⁎⁎⁎⁎nego, szczególnie że z tyłu głowy gdzieś mi od lat siedzi lampka z epoxy, mam też pełno przetestowanych części i udało mi się zrobić prototyp mini dysku NVME który świeci filamentową ledowka i jednocześnie miałby chłodzenie no aleeeee… Tak jakby doba za krótka.


Więc po miesiącu pracy czeka mnie rozmowa z nowym pracodawcą. Albo 16 dni pracy w miesiącu, albo musimy się jakoś inaczej dogadać bo nie mam przestrzeni na rękodzieło która to przestrzeń chciałbym mieć.


Szczególnie że mój przyjaciel, cudowny ceramiczny człowiek którego poznałem w trakcie targów rękodzielniczych i z którym wspólnie ciągle gdzieś jakoś działałem, otworzył swoją nową pracownie w której prowadzi warsztaty ceramiczne i jednocześnie jest to miejsce dla innych rękodzielniczych dusz takich jak ja.


Przez lata byliśmy sąsiadami drzwi w drzwi z naszymi pracowniami a gdy obaj dostaliśmy wypowiedzenia umowy najmu w naszym starym szpitalu udało się znaleźć świetne miejsce właśnie pod różne artystyczne warsztaty.


Namawia mnie żeby też zrobić swoje - czyli warsztaty tworzenia biżuterii z żywicy, zresztą przed otwarciem mocno o tym rozmawialiśmy i żeby rozwinąć to miejsce potrzebujemy prowadzić jak najwięcej takich zajęć więc… Nie ma innego wyboru jak pozbyć się kilku dni pracy jako Shunter albo nie ruszę do przodu.


Swoją drogą, jeśli jesteście z Wrocławia - “Na Wróbla Kolektyw”. Opowiem Wam zresztą o tym miejscu

ale to w swoim czasie


#rozkminkrzaka

8ac1bb98-4c3a-43c2-8a77-f999da6e77d2

Komentarze (4)