A trafiłem w końcu drugi sezon „Farmy Clarksona”. Połknąłem w jedną noc. Jakie to jest dobre! Znacznie lepsze niż pierwszy. Mało który serial fabularny miałby podejście.
Nie jestem tak naiwny, żeby myśleć, że mam do czynienia z dokumentem, właśnie dlatego, że scenarzyści (tak, tak), reżyserzy, producenci i operatorzy wykonali robotę wysokiej jakości, rzecz całą ogląda się z zapartym tchem. Szwy produkcji tudzież prawdziwe siły utrzymujące produkcję Diddly Squad Farm zgrabnie ukryto.
Motyw walki z biurokracją natychmiast ustawia sympatie widzów, a przy rozrywkowym charakterze serialu daje on zupełnie poważny wgląd w trudności, w jakie popada się chcąc prowadzić rolniczy biznes w kraju (prze)regulowanym tak dogłębnie, że to trudne do uwierzenia.
Do tego zestaw bohaterów budzi ciepłe uczucia (pierdołowaty Jeremy, Einstein pszenicy, krów i maszyn - Kaleb, śmieszny Gerald mamroczący slangiem tak, że wszyscy tylko udają, że go rozumieją, Lisa przejęta świniami, kostyczny Charlie-agronom i cała gromada rolników) a niewątpliwie prowokowane sytuacje na farmie mają spory ładunek komizmu. Tudzież innych emocji.
I tak, potyczki o przetrwanie mają charakter uniwersalny i zapewne nie odbiegają szczególnie od realiów polskiego rolnictwa. Albo za chwilę przestaną odbiegać. To też miałem na uwadze. #seriale #rolnictwo #rozrywka
