342 + 1 = 343

Tytuł: Ojciec Goriot
Autor: Honoré de Balzac
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 5/10

#bookmeter

W dość intrygującym początkowym fragmencie utworu, w czymś w rodzaju wstępu do historii właściwej, narrator nakreśla przed czytelnikiem obraz paryskiej gospody mieszczańskiej położonej przy paryskiej ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, między dzielnicą łacińską a przedmieściem Saint-Marceau. W tej gospodzie, należącej do wdowy Vauquerm, zamieszkują mniej lub bardziej majętni paryżanie. Wśród nich i tytułowy Jan Joachim Goriot, były fabrykant makaronu. Narrator informuje czytelnika, że mężczyzną tym była zainteresowana sama właścicielka gospody. Przynajmniej dopóty, dopóki jego ubożenie nie stało się zauważalne. Wówczas Goriot stał się obiektem kpin zarówno gospodyni, jak i pozostałych mieszkańców. Nie wszystkich, co prawda, bo znalazł wśród mieszkańców sojusznika, a może i przyjaciela. Tym człowiekiem sprzyjającym Goriotowi był student prawa, przybyły z prowincji Eugeniusz de Rastignac.

***

Nie znam dokładnie biografii francuskich autorów początku XIX wieku, wobec czego nie mam pojęcia czy wpływali oni na siebie w jakikolwiek sposób – czy spotykali się, dyskutowali albo czy chociaż czytali siebie nawzajem. Skusiłem się na tę książkę, bo ten okres i to miejsce wydało jednego z największych autorów, jakich miałem przyjemność czytać, a więc pana Victora Hugo, ale też wielkiego (obiektywnie – bo mnie jego twórczość podoba się mniej) pana Dumasa. Kierowałem się nadzieją, że autorzy zbliżeni czasowo i geograficznie będą pisali w podobny sposób. Częściowo nawet się nie pomyliłem, bo tematyka rzeczywiście zbliżona (tyle że wtedy tematyka twórczości literackiej w ogóle była zbliżona – po prostu pisało się o tym, co obok), natomiast same wrażenia z lektury są kilka poziomów niżej. Ojciec Goriot to po prostu przedstawiona językiem relacji historia. I tyle. W zasadzie żadnych wrażeń estetycznych z tej lektury nie wyniosłem (co właśnie uwielbiam u pana Hugo – ten rozmach z jakim pisał te swoje fantastyczne opowieści). Problematyka utworu, mimo że uniwersalna i aktualna do dziś, też nie została – moim zdaniem – jakoś szczególnie wyeksploatowana. Brakowało mi głębi emocji; brakowało mi kontrastu, spojrzenia na problem z innej perspektywy – a była ku temu okazja przecież: tak czekałem na rozwinięcie wątku relacji Rastignaca z jego rodziną. Wszystko jedno, czy jako kontra do relacji Goriota, czy w ten sam spokój. Moim zdaniem to zaprzepaszczona szansa spojrzenia z różnych perspektyw na – w mojej ocenie – główny problem poruszany w powieści.

Tak sobie czytam opracowania i artykuły na temat Ojca Goriot i w ogóle pana Balzaca i zauważam, jak wielu rzeczy w tej powieści nie zauważyłem. Być może – a nawet prawdopodobnie – powodem tego mojego niezauważenia jest dość słaba znajomość historii i tamtego okresu. I stąd taki wniosek, że może i jest to wielka opowieść swoich czasów, najważniejsze ponoć dzieło w dorobku uznanego jednak autora, ale do mnie kompletnie nie przemawia. I może tym się różnią wielkie powieści swoich czasów od wielkich powieści w ogóle? Że te drugie są ponadczasowe właśnie i nawet czytane po dwustu latach przez człowieka z lukami w wykształceniu dalej zapierają dech w piersiach? Albo w taki sposób sam przed sobą próbuję swoje braki wytłumaczyć. W każdym razie mnie Ojciec Goriot nic nigdzie nie zaparł i, jeśli to rzeczywiście jest największa powieść w dorobku pana Balzaca, to raczej po nic innego od tego autora nie sięgnę.
87b8823a-b52c-4e93-bccc-5cd0aa3685ba

Zaloguj się aby komentować