319 + 1 = 320

Tytuł: Żołnierze kosmosu
Autor: Robert A. Heinlein 
Tłumaczka: Paulina Braiter-Ziemkiewicz
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Mag
ISBN: 9788367353489
Liczba stron: 256
Ocena: 7/10

Jako że ostatnio pochłonęła mnie gierka „Helldivers 2”, która sporo rzeczy (walka z robalami, faszystowskie metody et cetera) zaczerpnęła z ekranizacji „Żołnierzy kosmosu”, postanowiłem przeczytać pierwowzór. Trochę to pokręcone, ale film oglądałem już kilka razy, a książki nigdy nie przeczytałem. No, teraz już tak.

Prawie cała pierwsza połowa powieści niespecjalnie różni się od innych fabularyzowanych wojennych książek - główny bohater, Juan Rico, wiedziony niespodziewanym patriotycznym obowiązkiem, postanawia wstąpić do wojska. Ale że nie osiągnął wybitnych wyników w szkole, nadaje się jedynie do piechoty, zmechanizowanej w dodatku (no i do jednostki współpracującej z ulepszonymi psami, ale to tam szczegół). Na własnej skórze poznaje, czym jest życie w armii: przechodzi przez wymagające fizycznie i psychicznie szkolenie, które ma odsiać wszystkich nienadających się do wojska. W końcu służba jest dobrowolna, nikt nie trzyma nikogo na siłę. Dlaczego więc ludzie się zaciągają?

Autor przedstawił wydawałoby się, że idealny ustrój państwa - obywatelami, którym przysługuje prawo głosu w wyborach, mogą zostać jedynie ci, którzy ukończyli minimum dwuletnią służbę wojskową. Jeśli ktoś dobrowolnie zrezygnował albo został wyrzucony przez złamanie regulaminu, tracił tę możliwość bodajże dożywotnio.

Jak napisałem, wydawałoby się, że to system wręcz idealny. Zgodnie z ideą głosować mogą jednostki, które po pierwsze, udowodniły, że potrafią przejść przez mordercze szkolenia i przeżyć do dnia zakończenia służby, a po drugie, posiadają odpowiednie cechy do wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny, czyli także głos. W końcu dobry żołnierz jest oddany swojej ojczyźnie, a przede wszystkim swojej jednostce i zrobi wszystko, nawet rzuci się ciałem na granat, by ocalić współtowarzyszy. Czy jakoś tak.

Pozwala uniknąć to sytuacji, w której za przyszłe losy odpowiadają osoby, które na przykład nie znają się na ekonomii albo kierują się uprzedzeniani czy nawet złośliwością.

Służba wojskowa przybiera różne oblicza, więc to nie jest tak, że tylko piechociarze mają szansę na obywatelstwo. Wszystko zależy od predyspozycji i wstępnych testów, które tak jak w przypadku Rico, pozwalają na określenie idealnego przydziału.

No bo Rico z problemami, ale jednak przechodzi przez szkolenie, dostaje przydział do jednostki i bierze udział w pierwszej poważnej bitwie. A potem w kolejnych i kolejnych, w międzyczasie pnąc się wyżej w łańcuchu dowodzenia.

Druga część powieści to oczywiście sławna Wojna z Robalami, które wcale nie są głupie. Są równie inteligentne co ludzie, może nawet bardziej, i przede wszystkim przewyższają ich liczebnie. Do tego nie mają sentymentów i zwycięstwem jest nawet utrata tysiąca robali tylko po to, żeby dopaść jednego człowieka. Zwerbowanie nowego żołnierza w przypadku ludzkości to minimum osiemnaście lat nauki oraz kilka miesięcy szkolenia, w przypadku robali to tylko kwestia wyklucia odpowiedniej jednostki.

Heinlein może i nie jest mistrzem batalistycznych opisów, ale rozdział o misji, które polegała na rozpoznaniu powierzchni planety robali i późniejszej próbie pojmania ichniejszego dowództwa była bardzo klimatyczna. Może dlatego, że w głowie miałem obrazy z ekranizacji oraz świeższe wspomnienia z „Helldivers 2” - bądź co bądź czytało się to świetnie.

Jest też jeszcze jedna kontrowersja - rozdział o wymierzeniu jedynej kary śmierci przez powieszenie, rekrutowi, który zdezerterował po paru dniach służby. Armia nie zaprzątała sobie nim głowy - nie nadawał się na żołnierze, nie nadawał się także na obywatela. Problem pojawił się w momencie, w którym dezerter zamordował dziewczynkę. Zgodnie z regulaminem została mu wymierzona kara śmierci. Chwast został wyrwany.

Kontrowersyjna część zaczyna się przy wspomnieniach z zajęć z historii i filozofii moralnej, w podczas których nauczyciel, zresztą były żołnierz w randze podpułkownika, opowiadał o wychowywaniu najpierw psów, a potem dzieci, metodą karcenia ich fizycznie, gdy coś przeskrobały.

Szczeniak nasikał w pomieszczeniu? Trzeba go okrzyczeć, dać kilka klapsów i wsadzić jego nos w pozostawione siki, wtedy nauczy się, że tak nie można robić. 

Podobnie z dziećmi, a raczej młodocianymi przestępcami. Wielu uważa, że klapsy czy wszelkie inne kary sprawiające ból wyrządzają dziecku trwałe szkody psychiczne. Nauczyciel określił to „przednaukowymi, pseudopsychologicznymi bzdurami”. Młodociany popełni przestępstwo i największą karą, jaką go spotka, może być umieszczenie w zakładzie poprawczym. Tam trafi wśród sobie podobnych - teoria zakłada, że z pomocą wychowawców uda się takiego gagatka zresocjalizować. Często bywa wręcz przeciwnie i po osiągnięciu pełnoletności młodociany przestępca zostaje dorosłym przestępcą i ponownie największą karą jest pozbawienie wolności. Według podpułkownika w takiej sytuacji brakuje właśnie wspomnianych kar fizycznych, które mogłyby nauczyć młodocianych przestępców, że źle postępują. 

Nie mam dzieci, nie planuję ich także, więc nie znam się na ich wychowywaniu. Myślę jednak, że kary fizyczne nie są odpowiednią metodą i mogą przyczynić się do wręcz nienawiści wobec rodzica. Podpułkownik wspomniał przy tym, że kara fizyczna nie może być zbyt często stosowana, ponieważ straci wtedy cały swój sens.

Ostatnio dowiedziałem się o sytuacji z mojego wczesnego dzieciństwa, której rzecz jasna nie pamiętam. Ponoć na spacerze wyrwałem się cioci, które prowadziła mnie za rękę, i pobiegłem w stronę ruchliwego przejścia dla pieszych. Zostałem złapany i został mi wymierzony klaps, dzięki czemu kolejnym razem zatrzymałem się przed przejściem dla pieszych i zapytałem cioci, czy możemy przechodzić. Czy jestem przez to w jakiś sposób skrzywiony? Wydaje mi się, że nie i też trudno mi sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz dostałem klapsa od rodziców, wujostwa czy dziadków.  

Z drugiej strony ból niejako jest skutecznym nauczycielem. Poparzysz się, dotykając gorącego kubka? Następnym razem będziesz bardziej uważać. Nażresz się wieczorem niezdrowych rzeczy i będziesz potem cierpieć przez noc? Następnym razem będziesz jadł z umiarem. Chociaż to ostatnie niezbyt działa w moim przypadku.

Powieść jest bardzo dobra i polecam zapoznać się także z ekranizacją, która moim zdaniem jest świetna, tak samo jak z grą „Helldivers 2”, jeśli grywacie w gierki, rzecz jasna. O tym tytule też kiedyś napiszę, ponieważ twórcy traktują swoich graczy bardzo sprawiedliwie i warto o tym wspomnieć.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #sciencefiction #fantastyka
2f74a16c-a1d5-4d56-9209-e5e66f2c15ac
Parezywek

pewność kary a nie jej bolesność dziala. Weźmy przypadek z kubkiem vs kradzież - gorący kubek zawsze Cię „poparzy” da nieprzyjemne uczucie a przy kradzieży może się uda uniknąć wykrycia i kary i choć kara jest znacznie większa to nie jest pewna

Bublik

w karach fizycznych nie chodzi o ból. Destruktywny charakter takiej kary polega na niszczeniu psychyki. Dzieci karane biciem są często niepewne siebie, nie podejmują wyzwań, mają utrudniony rozwój osobowości albo, jeżeli kary fizyczne były stosowane w nadmiarze, powodują agresję.

Sweet_acc_pr0sa

@Bublik mówisz o dzieciach które dostają wpierdol za byle gowno,


Są też dzieci które dostały w dupe za poważne przewinienia tak aby ich nie powielać,


Dostałem od ojca ba pizde 6 razy w życiu, wszystkie 6 pamiętam i wszystkie 6 mi się należały


Nie mam problemu z podejmowaniem decyzji a ostatnie co można mi przypisać to brak pewności siębie

roberto07

Bicie jest złe. Nauczyłeś się jako małe dziecko nie wbiegać na przejście dla pieszych tylko wtedy gdy byłeś z ciocią. Bałeś się jej, a nie ewentualnego potrącenia wiec kara, mimo ze sprawiała wrażenie ze działa, tak naprawdę nauczyła Cię tego żeby się zatrzymać, a bo myśleć dlaczego powinienes stanąć.

Ja byłem bity do dorosłości. Nauczyło mnie to tylko tego jak kar unikać czyli kłamać, zwalać na innych, nie zadawać pytan i nie dyskutować. Dzisiaj jako 40 letni facet nie rozmawiam z rodzicami mimo ze pochodzę z tzw dobrego domu

Budo

@cyberpunkowy_neuromantyk książka jest świetna i zasługuje według mnie na więcej niż 7. Pamiętaj jednak, że to w dużej mierze satyra i nie bierz wszystkiego co tam przeczytasz na poważnie.

Warto też pamiętać, że były dwie wersje książki - oryginalna i ugrzeczniona. Ty prawdopodobnie masz ugrzecznioną.

cyberpunkowy_neuromantyk

@Budo 


Ocena jest subiektywna - dla mnie książka była bardzo dobra, więc dałem 7. :')


O, nie wiedziałem, że jest oryginalna wersja. Wiesz może, gdzie można ją dostać?

Budo

@cyberpunkowy_neuromantyk Z tego co wiem, to mało gdzie. Tytuł polski to Kawaleria Kosmosu, musiałbyś szukać używanych. Wersja sprzed cenzury

Parezywek

Zaciekawiłeś mnie - duża różnica w treści ? Po czym poznać oryginał ? Jakaś data wydruku graniczna ?

Bing0Bang0Bong0

@Parezywek @Budo @cyberpunkowy_neuromantyk Wersja od maga nie jest ocenzurowana(wycięta), wszystko jest takie jak w oryginale, tylko jest w nowym przekładzie Pauliny Braiter, nie musicie szukać starych edycji.

cyberpunkowy_neuromantyk

@Bing0Bang0Bong0 


Dziękuję bardzo za informację!

Zaloguj się aby komentować