225 + 1 = 226


Tytuł: Gin. Historia, anegdoty, trendy oraz koktajle

Autor: Terziotti Davide

Kategoria: kulinaria, przepisy kulinarne

Wydawnictwo: Olesiejuk

Format: książka papierowa

Liczba stron: 143

Ocena: 5/10


Na wstępie chciałem zaznaczyć, że alkohol szkodzi. Nie że "w za dużych ilościach", albo "pity bez umiaru". Na podstawie wiedzy jaką dysponuję, wierzę, że alkohol jest po prostu szkodliwy. Argumenty jak "koniak pomaga na serce", "winko dobre na trawienie do obiadu" czy "paradoks francuski magicznie poprawiał zdrowie żabojadów dzięki winu" są naginaniem faktów. Uważam, że ważne jest jasne nakreślenie tego stanowiska, tym bardziej że ostatnio był tu gość twierdzący że gin jest, uwaga, zdrowy xD bo jagody jałowca obniżają ciśnienie...


Nie zrozumcie mnie źle! Krytykując konsumpcję byłbym hipokrytą, a post nie będzie świętojebliwym hejtem rozpusty lecz w miare uczciwą recenzją książki. Książki którą kupiłem z głupa za 10zł w Auchanie.


Więc tak, każda książka o alkoholu musi mieć pewien zarys historyczny. Po pierwsze żeby wyjaśnić na czym stoimy, a po drugie żeby zbudować podwaliny powagi i ogromu historii pod omawiany wątek. Problem jest taki, że większość tej historii jest wspólna dla wszystkich mocnych alkoholi. Nie wiem ile razy czytałem o arabskim odkryciu alembiku, ale na nazwisko Dżabira ibn Gebera reaguje jakbym zobaczył zdjęcie kolegi z gimnazjum w lokalnej gazecie, albo jak gdy wujek z USA niezapowiedzianie staje w progu drzwi. I to jak najbardziej ma sens, przecież nie można pisać książki o ginie zaczynając od "dobra, japa tam, znacie kontekst, zacznijmy od roku 2008" ale jak czyta się któraś taką książkę z kolei to naprawdę motywacja spada xD


Uczciwie muszę przyznać że tutaj ta wiedza jest skondensowana i przedstawiona szybko, pobieżnie. Na dosłownie paru kartkach przechodzimy przez średniowieczny bliski wschód, Europę, kompanie wschodnioindyjską, prohibicję w Anglii, USA, drugą wojnę światową. No naprawdę ciężko się znudzić którąś epoką gdy na każdą są 2 zdania xD ale dzięki temu czyta się to żwawo i do głowy wpada bardzo szeroki, chociaż mocno hehe wydestylowany kontekst.


Później wchodzimy do opisu produkcji, ponownie bardzo lakonicznego. Brakło mi tu zacięcia inżynierskiego: schematów, zasad działania, rysunków technicznych. Omówienie jedynego działającego na świecie destylatora danego typu, jedynie poprzez określenie go brzydkim, uważam za lekkie zmarnowanie potencjału.


Później jest BARDZO pobieżnie przejechane po składnikach, i przechodzimy do części drugiej, konkretnych butelek ginu.


Ta część jest zdecydowaniem gorsza w czytaniu, ale ma za to większy potencjał na powrót do niej. Dostaliśmy tutaj opis ponad 30 ginów, w trzech kategoriach (chyba "klasyczne", "współczesne", i "nowofalowe") wraz z krótką charakterystyką, proponowanym koktajlem, i danymi technicznymi. Gargantuiczny plus za standaryzację tej części, każda strona ma podobną budowę i tabelki w podobnych miejscach. Nie trzeba szukać w tekście jaki dany gin ma finisz, albo ile ma procent - po prostu wiesz gdzie to jest.


Ostatnia część to koktajle na bazie ginu. Uważam, że ta część została bardzo słabo przystosowana do polskich warunków, i wiele drinków ma w sobie trudno dostępne składniki, zamiast czegoś co w kraju nad Wisłą można znaleźć w najbliższym dużym markecie. Szkoda, bo miksologia naprawdę nie musi być czarną magią dla świrów zajawionych na to. No i odejmuje punkcik bo w jednym przepisie obrazek zasłonił proporcję i nie widać ile ginu potrzeba xD


A dlaczego właściwie kupiłem sobie książkę o ginie? Ha, bo alkohol to przecież magia, zawsze tak było. Od dziecka słyszałem o magicznych wywarach, miksturach mnichów tybetańskich, nalewkach z polnych ziół, czy nawet wódce z pieprzem jako remedium na ból brzuszka u osób w każdym wieku. Każdym. Jak czytałem wiedźmina po raz pierwszy to aż w głowie kręciło mi się od ichniejszej alchemii opartej o żytnią, a gdy Regis opowiadał o swoich bimbrach z mandragory to mi ślinka ciekła.


I w miarę czytania tej książki, ogladania pięknych obrazów, niesamowitych projektów butelek, czytania romantycznych opisów niezwykłych kompozycji lokalnych składników... całą ta magia prysła. Zobaczyłem wielomilionowy biznes w którym designer projektuje flachę tak żeby wydawała się magiczna, copywriter z marketingowcem pocą się żeby stworzyć opis nie z tej ziemi, a to wszystko celem zaciągnięcia cie do nałogu i nabicia kabzy jakiemuś bogolowi. Człowiekowi który miał trochę farta, że jego praprapradziad zamiast pić bimber - sprzedawał go. Nie potrafię już patrzeć na to jak na magiczny dekokt druidów, widzę sam plastik i pop. Szkoda, wolałem patrzeć przez te różowe okulary. Dawniej nawet chciałem sobie wytatuować na przedramieniu ryciny roślin składających sie na gin, w formie przeplatającego się rękawa, dziś nie chce.


Był taki utwór Macklemora o butach Jordana, które w umysłach dzieciaków są ucieleśnieniem magii, największym skarbem. Końcówka, gdy mówi że teraz to po prostu buty, zawsze wydawała mi się smutna.


Dość smęcenia, bo w ogólnym finalnym rozrachunku to ja w sumie lubię gin. I mam butlę Seagramsa w barku. I nawet jeszcze w tym roku nie piłem alkoholu poza hehe winkiem do obiadu dla zdrowia na trawienie, wiecie resweratrol i te sprawy, więc może bym skonsumował pięćdziesiąt gram.


Podsumowując: książka względnie ok, chociaż treści pisanej ma skandalicznie mało. Gdybym trafił ją na półce z książkami do czytania za darmo w jakiejś galerii, i skończył czekając aż dziecko się wyskacze w kulkolandii, to nie miałbym poczucia zmarnowanego czasu, ale poza tym to niewiele więcej.


Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz


#bookmeter #Pijzhejto #czytajzhejto

df1deb9f-81dd-4ffc-be46-d17eccf4f0d1

Komentarze (0)

Zaloguj się aby komentować