1574 + 1 = 1575

Tytuł: Heretycy Diuny

Autor: Frank Herbert

Kategoria: fantasy, science fiction

Wydawnictwo: Rebis

Format: książka papierowa

ISBN: 9788381884631

Liczba stron: 568

Ocena: 6/10


Największe zaskoczenie w tej książce stanowi fakt, że czyta się ją zaskakująco dobrze, przynajmniej w odniesieniu do poprzednich części. Jasne, początek nosi ich znamiona, ale później jest o dziwo lepiej.

Tom ten rozpoczynamy od poznania Szieny i zdarzenia wywracającego jej życie do góry nogami, a potem śledzimy urywki z kilku następnych lat, podczas których - jako że zostaje uznana za wysłanniczkę boga - rozstawia kapłanów po kątach. Jest to zarówno najmniej porywający segment książki jak i najbardziej obojętna dla mnie postać spośród tych co istotniejszych.

Od pewnego ciężkiego do określenia momentu akcja zaczyna się nieśmiało zagęszczać, całkiem ciekawie śledzi się ewoluującą dynamikę między dwoma parami Bene Gesserit, a także różnorodne perypetie baszara Tega i - trochę mniej - kolejnego wcielenia Duncana Idaho. Swoją drogą nie dadzą chłopu odpocząć, choć tutaj jego sytuacja przedstawia się jeszcze inaczej niż we wcześniejszych tomach.

W trakcie rozwoju fabuły autor serwuje niemożliwy do przewidzenia ciąg zbiegów okoliczności, który to z kolei goni hipotetyczny potrójny spisek, a na dokładkę dostajemy przerzucanie się i chwalenie znajomością ilości seksualnych pozycji, sfer i kombinacji, nawet dla najbardziej obcykanych w temacie niemożliwych do pojęcia. Był to jeden z tych rzadkich, szczerze komicznych fragmentów, który nawet u mnie wywołał cichy rechot. Czego by też nie mówić o tomie czwartym, tak można tutaj dostrzec faktyczny cel działań bachora-czerwia - by ludzkość rozprzestrzeniła się po kosmosie, nawet jeżeli konsekwencje tego mogą być dla niej różne.

Blisko końca książki, rosnące w tempie wręcz geometrycznym umiejętności jednego z bohaterów z jednej strony może i noszą lekkie znamiona deus ex machiny (swoją drogą nie tylko one, były jeszcze np. pojemniki zeroentropijne pozwalające przetrzymywać m.in. jedzenie i picie zdatne do spożycia przez nieokreślony czas), z drugiej jednak było to rozwiązanie dosyć satysfakcjonujące, a poza tym dostarczyło kilku niezłych scen, co w tym cyklu zakrawa o cud. Dodatkowo, odnoszę wrażenie, jakby między rozdziałem trzecim i drugim od końca brakowało kilku innych, bo z trzech ugrupowań rozrzuconych po dwóch planetach przenosimy się nagle na jedną z nich, wszyscy są prawie na miejscu i szykują się do ostatecznej rozgrywki. Identycznie ma się sprawa z rozdziałem ostatnim i przedostatnim - pozbawieni zostaliśmy opisu wielkiej bitwy. Książka powinna posiadać przynajmniej 3-4 rozdziały więcej, bo w obecnej formie zakończenie jest po prostu poszatkowane.

Generalnie na plus zaliczam zintensyfikowane przedstawianie świata Diuny: poznajemy różne nowe grupy, dowiadujemy się więcej o obu organizacjach z Bene w nazwie oraz odwiedzamy wspominane dawno miejsca przekształcone przez tysiąclecia zawirowań. Wszystko jest lepsze niż kręcenie się wokół półczerwia, jego pałacu i przydupasów.

Na minus chaotyczna niekiedy chronologia i przyczynoskutkowość - oddzielanie scen lub perspektyw postaci pustymi linijkami - co jest standardem w innych książkach - duży by pomogło. Do tego psie fotele. Co to do cholery jest? Spada to na czytelnika jak grom z jasnego nieba i zostawia go porażonego abstrakcją przedmiotu, a autor ucieka bez słowa wyjaśnienia, choć nazwa może dać pewne wyobrażenie. O urywanym zakończeniu i pewnych sprzyjających i wygodnych rozwiązaniach już wspomniałem.

W ogólności: po oryginalnej Diunie jest to kolejna najlepsza książka cyklu, a szósta część zdecydowanie się między nie nie wkradnie.


Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz


#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #frankherbert #diuna #rebis #ksiazkicerbera

d9d6cb38-52f1-4f53-995f-178db39ee768

Komentarze (0)

Zaloguj się aby komentować