Jovoy / La Liturgie des Heures
Kolejny kadzidlak. W roku 2011 Jovoy się nie pieścił. Ich perfumy z tego okresu to nie są igraszki, tylko dosadne manifesty. Liturgia godzin to nie jest miły drewniany wiejski kościółek. To są zimne mury katedry, twarde kamienne posadzki, metalowe kadzielnice. Padaj na kolana grzeszniku i pokutuj za swoje grzechy. Otwarcie jest mocne, metaliczno-ozonowe, drażniące, nie wiem czy to ten cyprys, ale nie pachnie mi to wcale lasem, a mózg łączy je z nazwą perfum i przywołuje obraz metalowej kadzielnicy (niektórzy są zdania, że lutownicy). W tej kadzielnicy nie tli się, a porządnie kopci kościelne kadzidło, zimne, ostre, dosadne. Ozonowy akcent dodatkowo potęguje wrażenie zimna. Zapach nie jest skomplikowany i nie ma wyraźnych faz, a ewoluuje powoli i płynnie, zimny metal stopniowo łagodnieje, a całość przeistacza się w aromat kadzidlano-piżmowy, minimalistyczny i wyciszający. Doceniam jako sztukę, ale nosi się to trudno i w zasadzie nie wiem gdzie i po co.
