Front Bałkański w I wojnie światowej część 12, na podstawie "Through the Serbian Campaign -The Great Retreat of the Serbian Army" By Gordon Gordon-Smith wyd. 1916


#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #VoivodePutnik


Poprzednie części pod tagiem #voivodeputnik


To presja z frontu bułgarskiego ostatecznie przechyliła szalę na korzyść Niemców. Każdy dzień przynosił Niszowi nowe doniesienia o gromadzeniu się wojsk na wschodniej granicy, a 12 października 1915 armie generałów Nikoły Żekowa i Klimenta Bojadżiewa, bez wcześniejszego wypowiedzenia wojny, zaatakowały wzdłuż całej linii frontu. Sama Armia Bułgarska była o sto tysięcy ludzi silniejsza niż cała armia serbska licząca 250 000 ludzi, która dodatkowo musiała stawić czoła na północy 300 000 Niemców i Austriaków uzbrojonych po zęby. Od tego momentu było jasne, że główny wysiłek Niemców skierowany był na dolinę Morawy. Gdy tylko znajdzie się w ich rękach, będą mogli sforsować ją aż do granicy bułgarskiej i połączyć siły z bułgarskimi sojusznikami. Dałoby im to również posiadanie linii kolejowej Belgrad-Nisz-Sofia-Konstantynopol. Gdy tylko połączenie z Bułgarami zostanie osiągnięte, będą mogli przerzucić wojska i amunicję do Konstantynopola. Gdy tak się stanie, francusko-brytyjskie przedsięwzięcie w Gallipoli stanie się beznadziejne. Prawdziwa obrona tych sił znajdowała się na brzegach Dunaju. Alianci dostrzegli to, gdy było już za późno. Siły generała Sarraila były la moutarde apres le diner[fr. "musztarda po obiedzie"], jak powiedzieliby nasi francuscy przyjaciele. Wylądowały w Salonikach o dwa miesiące za późno, by w najmniejszym stopniu przyczynić się do uratowania sytuacji. Gdy tylko niemiecki plan operacji stał się jasny, postanowiłem podjąć wysiłek dotarcia do linii walk serbskich sił na froncie naddunajskim. Sztab główny znajdował się w Kragujevacu, mieście położonym w połowie drogi między Niszem a Belgradem. Kragujevac to miasto o dużym znaczeniu militarnym, ponieważ znajduje się tu główny serbski arsenał, zbudowany przez francuską firmę Creusot. Chociaż odległość wynosiła zaledwie sześćdziesiąt mil, podróż okazała się długa i męcząca, pociąg pędził z prędkością około dziesięciu mil na godzinę i nieustannie zbaczał z trasy, aby umożliwić przejazd pociągów wojskowych załadowanych wojskiem, bronią i amunicją.


Kragujevac okazał się przyjemnym miasteczkiem z ładnie zbudowanymi domami i dobrze obsadzonymi ogrodami i sadami. Przypuszcza się, że jest ono szczególnie uprzywilejowane pod względem meteorologicznym, a serbskie przysłowie mówi, że "rzadki jak deszcz w Kragujevacu". Jeśli deszcz, gdy nadejdzie, w jakikolwiek sposób przypomina ulewę, która spadła, gdy przyjechałem i podczas całego mojego pobytu, mogę to uznać jedynie za specjalne zrządzenie Opatrzności. Uzyskanie pozwolenia na wyjazd na front nie okazało się łatwą sprawą. Raporty znad Dunaju nie były wesołą lekturą. Wojska serbskie były mocno naciskane, a w takich chwilach generałowie nie dbają o to, by do ich innych kłopotów dodawać zapewnienie dziennikarzom wszelkich środków bezpieczeństwa. Jednak po sporych nakładach dyplomatycznych otrzymałem w końcu pozwolenie na udanie się do Palanki, gdzie, jak mi powiedziano, znajdę dywizję Szumadija, która broniła przed Niemcami wejścia do doliny Morawy.


Ale co innego dostać pozwolenie na wyjazd na front, a co innego się tam dostać. Kazano mi pojechać pociągiem o dziewiątej do Lapova i tam przesiąść się na linię do Palanki. Byłem na stacji punktualnie co do minuty, ale nie można powiedzieć tego o pociągu. Nieustannie pojawiały się pociągi wojskowe zapchane żołnierzami jadącymi na północ, by wzmocnić walczący front, a także inne, wiozące rannych z frontu, jadące w przeciwnym kierunku. Ponieważ linia jest jednotorowa, wiązało się to z dużym obciążeniem jej zasobów, ponieważ bocznice były zatłoczone, a personel przepracowany. Godzina po godzinie czekaliśmy w strugach deszczu. Perony lśniły od wilgoci w surowym świetle lamp łukowych. Pociąg za pociągiem wyłaniał się z ciemności, powoli, ze skrzypiącymi i jęczącymi osiami, przejeżdżał przez stację i ponownie zostawał pochłonięty przez ciemność. Przez chwilę można było dostrzec serbskich żołnierzy, stojących stoicko w otwartych wagonach w strugach deszczu, lub zobaczyć sylwetki karabinów z lufami skierowanymi w niebo, gdy przejeżdżały, a głowy koni wyłaniały się przez otwory bydlęcych wagonów używanych do ich transportu. W końcu, o czwartej nad ranem, nadjechał nasz pociąg i po około półgodzinnym pobycie na stacji ruszył powoli w kierunku Lapova. Po przybyciu na miejsce zastaliśmy chaos i zamieszanie. Słyszeliśmy, że Bułgarzy zbliżali się do Niszu i wydano rozkaz ewakuacji tego miasta. Pociąg za pociągiem wlewał się do Lapova, wyrzucając swój kontyngent uciekinierów. Na peronach piętrzyły się wysokie góry kufrów i koszy, zaśmiecone karetkami pogotowia, wśród których przemieszczały się setki francuskich lotników, chirurgów i pielęgniarek Czerwonego Krzyża, dziesiątki oficerów i funkcjonariuszy cywilnych.


Wieści, które przywieźli, nie były radosne. Powiedziano, że Bułgarzy będą w Niszu za dwadzieścia cztery godziny. Nie była to dla mnie zbyt radosna wiadomość, ponieważ cały mój bagaż wciąż tam był, a wszystkie moje pieniądze, z wyjątkiem kilkuset dinarów, które miałem przy sobie, znajdowały się pod opieką Banque Franco-Serbe. Ale doświadczenie nauczyło mnie przyjmować takie raporty cum grano sails [z przymrużeniem oka]. Jako że Serbowie, gdy opuszczałem Nisz czterdzieści osiem godzin wcześniej, wciąż byli w posiadaniu twierdzy Pirot, dwadzieścia kilometrów od miasta, nie spodziewałem się tak szybkiego przybycia Bułgarów. Tak czy inaczej, w tej chwili zmierzałem w przeciwnym kierunku i resztę musiałem pozostawić losowi. Około siódmej przyjechał pociąg do Palanki i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wraz ze mną było kilku oficerów sztabowych udających się na front oraz trzech lub czterech francuskich lekarzy wojskowych. Wkrótce ciężki huk armat oznajmił, że zbliżamy się do celu, a w południe nasz pociąg powoli wjechał na stację Palanka. Na zewnątrz wszystko wskazywało na to, że jesteśmy bardzo blisko linii walk. Długie szeregi dział polowych ciągniętych przez zaprzęgi cierpliwych wołów wypełniały ulice, ciągły strumień wagonów ambulansów wiozących rannych wlewał się na dworzec, aby dotrzeć do bocznic, na których stały pociągi szpitalne, podczas gdy drugi strumień wagonów, wypełnionych amunicją i żywnością dla żołnierzy, poruszał się w przeciwnym kierunku. Tłumy uciekających chłopów zalały miasteczko, oblegając gospody i piekarnie, domagając się jedzenia. Obiecane samochody sztabowe nie przyjechały, więc francuscy lekarze i ja udaliśmy się do najbliższej restauracji, aby zjeść lunch i poczekać na ich przybycie. Była prawie druga, kiedy się pojawili, a my ruszyliśmy na linię walk. Wkrótce po opuszczeniu miasta natknęliśmy się na niekończącą się linię wozów zaprzężonych w woły, jadących w kierunku Palanki.


Wraz z nimi podążały dziesiątki chłopskich wozów zastawionych meblami i pościelą przykrytą jaskrawo kolorowymi kołdrami, na których siedziały stare kobiety i dzieci zbyt małe, by wytrzymać trudy marszu. Mężczyźni, kobiety i starsze dzieci maszerowali obok, prowadząc woły lub pędząc niezliczone stada bydła, owiec i świń. Niektórzy prowadzili nawet stada gęsi i innych ptaków hodowlanych. Kiedy pokonaliśmy strome podejście i dotarliśmy na szczyt, naszym oczom ukazał się niezwykły widok. Jak okiem sięgnąć, z przodu i z tyłu ciągnęła się niekończąca się procesja pojazdów zmierzających na południe. Było jasne, że rozpoczął się odwrót i że tabory bagażowe dywizji są w drodze. Ale nie było pośpiechu ani zamieszania, wszystko odbywało się w największym porządku. Tylko kobiety wykazywały oznaki zdenerwowania, spoglądając z przestrachem w kierunku północy, skąd słychać było nieprzerwany grzmot dział. Było jasne, że kilka mil dalej szalała zaciekła bitwa. Ale druga linia wzgórz skrywała właściwe pole bitwy i dopiero pół godziny później, gdy pokonaliśmy drugie wzniesienie, ujrzeliśmy je w pełnej krasie. Gdy dotarliśmy na szczyt, naszym oczom ukazała się wspaniała panorama. U naszych stóp rozciągała się pofałdowana równina zamknięta z prawej i lewej strony wysokimi wzgórzami, przez które wiła się rzeka. Była to słynna dolina Morawy, przez którą przez wieki przelewała się fala inwazji. W oddali na horyzoncie można było dostrzec połysk wody wskazujący na bieg Dunaju. W centrum panoramy, po węgierskiej stronie Dunaju, znajdowała się góra w kształcie piramidy. Tutaj, jak mi powiedziano, znajdowała się kwatera główna feldmarszałka von Mackensena, który kierował operacjami sił inwazyjnych. Dokładnie naprzeciwko, między nami a Dunajem, w środkowej odległości, znajdowała się kolejna linia niskich wzgórz biegnących poprzecznie przez dolinę. Tu i ówdzie usiane były kępami drzew i niewielkimi lasami, wśród których można było dostrzec dachy kilku wiosek. W pobliżu grzbietów znajdowały się serbskie baterie, które walczyły z niemieckimi siłami nacierającymi od strony Dunaju, by sforsować wejście do doliny. Nie widzieliśmy dział, ale krótkie, ostre strzały z ich luf zdradzały ich pozycje. Wioski, z których kilka płonęło, były utrzymywane przez serbską piechotę, podczas gdy za kępami drzew mogliśmy dostrzec gdzieniegdzie pułk kawalerii pod osłoną.


Ale nic nie mogło wytrzymać potężnego ognia niemieckich ciężkich dział. Wrogowi udało się, za cenę niekończących się trudności, przetransportować kilka swoich monstrualnych dział na prawy brzeg Dunaju, które ostrzeliwały serbskie linie. Ogromne pociski z dział trzydziestoośmiocentymetrowych wbijały się w grzbiety wzgórz, które dymiły jak wulkany, gdy wybuchały te ogromne pociski. Ich efekt był tak ogromny, że grzbiety zmieniały swój kształt na naszych oczach. W miarę jak jedno działo po drugim wchodziło do akcji, pozycja Serbów stawała się nie do obrony. Nie mieli artylerii, którą mogliby skutecznie odpowiedzieć na pociski tego kalibru, a my widzieliśmy długie linie pokrytej szarymi płaszczami piechoty wijące się w dół zbocza, wykorzystujące lasy, rowy i zrujnowane wioski jako osłonę przed morderczym ogniem wroga. Minutę lub dwie później powietrzem wstrząsnęła potężna eksplozja, a kilka kilometrów dalej słup czarnego dymu uniósł się powoli w niebo. Serbowie wysadzili ostatni most na Morawie. Na przeciwległym grzbiecie zaczęły pojawiać się długie szeregi niemieckiej piechoty. Kilka serbskich batalionów pomaszerowało na linię wzgórz, z których obserwowaliśmy niemieckie natarcie. Natychmiast zabrały się do budowy linii okopów. Stanowiły one straż tylną serbskich sił, których zadaniem było osłanianie odwrotu serbskiej dywizji. Spoglądając wstecz wzdłuż drogi do Palanki, widzieliśmy, że niekończąca się linia furmanek została zastąpiona długimi kolumnami piechoty. Niemieckie działa wciąż grzmiały na froncie, a nowe masy piechoty przybywały na szczyt wzgórza i przygotowywały się do zejścia ze zbocza. Von Mackensen sforsował wejście do doliny Morawy.

4279f48d-af24-443c-b710-1e10a8d792e8
3884fe12-46cc-4344-9032-a6117c65e1df
38b185f5-ab37-416c-9caf-935240c5e06d
34a11e89-9151-4a39-8a5b-6fdc3fa8056d

Komentarze (0)

Zaloguj się aby komentować