Ensar Oud - Jamaican Ambergris, Hoi An


Na szczęście...


Na szczęście urodziłem się i wychowałem w domu, w którym zwracano na mnie uwagę; być może miłość nie była w nim wyrażana gestami, jednak na pewno okazywano mi ją poświęconym czasem.


Na szczęście moje zainteresowania absorbowały uwagę rodziców, co skutkowało rozmowami oraz kupowaniem mi książek, które odpowiadały na moje pytania.


Na szczęście udało mi się żyć w czasie i miejscu, gdzie zapach starości był w pełni akceptowalny. Zmurszały, "śmierdzący" pamiątkowy płaszcz dziadka, zmarłego na długo przed moim pojawieniem się na świecie, wiszący w jeszcze starszej szafie. Strych u babci, wypełniony papierami, listami oraz fotograficznymi albumami które przesiąkły naprzemiennie następującymi po sobie wilgotnymi oraz suchymi porami roku... Papier zatrzymuje w sobie wszystko, co go spotka; cienkim kartkom wystarczy kilka dni suszy, by zachowały szczególne pleśnie, pyłki czy nawet ślady stóp owadów, nie niszcząc przy tym własnej struktury. Na szczęście znam zapach tych kartek. Najstarsza książka w moim domu, jaką powąchałem i przeglądałem to "Berezyna" z 1899 roku, w poplamionej twardej oprawie. Przeżyła ona okresy wilgoci/suszy, a brana z półki i czytana wiele razy w różnych odstępach czasu, nazbierała bardzo wiele nut zapachowych. Kawa, zioła, być może wino, krew, nie wiadomo. Wszystko to tworzyło specyficzną zapachową aurę, która kojarzyła mi się właśnie się ze starością. Tak samo, jak nieporządkowane od lat szuflady czy skrzynki na narzędzia - wtedy jeszcze drewniane, kilkudziesięcioletnie, nasiąknięte to technicznymi, to ziołowo-kurzowymi, to znowu balsamicznymi zapachami. Rzadkie, choć systematyczne zaglądanie do nich by upewnić się, czy aby na pewno czas w ich wnętrzach - choćby o sekundę - nie poszedł do przodu.


Na szczęście mój ojciec dał radę zgromadzić w naszym domu prawdziwą bibliotekę. Na szczęście był marzycielem, od czasu do czasu wydającym część zaoszczędzonej kasy na pizdryki, które w tych dziwnych czasach kształtowały moją świadomość i wyraźnie pokazywały, że życie to nie tylko zaspokajanie potrzeb egzystencjalnych, ale też coś więcej. Na szczęście próbował spełniać moje marzenia, dopóki był.


Na szczęście wśród książek w moim domu znalazły się również te podróżnicze. Na szczęście dość wcześnie dowiedziałem się, kim byli James Cook i William Bligh, Fridtjof Nansen, Ernest Shackleton czy Thor Heyerdaal. Wielcy podróżnicy i odkrywcy, których historie zabierały mnie tam, gdzie nie mogłem się udać. Kolejne strony przynosiły mi do domu zapach zbutwiałego drewna, bezlitosnego oceanu, ale też nowo odkrytych lądów i nieznanej dotąd przyrody.


Na szczęście (?) dostałem w gratisie Ensar Oud - Jamaican Ambergris.


Od jakiegoś czasu znam ambrę. Wcale nie było łatwo rozeznać się w jej "czuciu". Ale, jak ze wszystkim, mózg potrzebuje czasu. I właśnie: czucie. Tak, jak czuje się, że ktoś przyjdzie lub że coś się wydarzy. I dopiero za tym idzie jakiś zapach.


Tutaj ambra jest obecna w każdym składniku - zupełnie jakby nią nasiąkły. Doświadczenie bardzo przyjemne. Na szczęście nie chciałbym chodzić w tym między ludźmi i zaburzać sobie wrażenia z obcowania z zapachem. Jamaican Ambergris pachnie dla mnie tak idealnie, jak te wszystkie XIX-wieczne legendy, które przypływały do portów wraz z wysmaganymi sztormem wielorybnikami, spisane na pożółkłych od starości kartkach.


#perfumy #recenzjeperfum

443106af-ac79-4274-8307-917147eeedd3

Komentarze (7)

radjal

@dziadekmarian Jak zwykle bardzo fajnie opowiedziona historia, gdzie recenzja samego zapachu jest niejako wpleciona w całość wypowiedzi i nabiera interesującego kontekstu. Natomiast co do samego zapachu, to mnie akurat wersja Hoi An rozczarowała. Myślałem o flaszce, finalnie pozbyłem się nawet odlewki. Choć widzę pewien potencjał więc chętnie przetestowałbym kiedyś wersję Maroke SQ jeśli nadarzy się okazja.

dziadekmarian

@radjal Dla mnie to pierwszy testowany Ensar i urzekła mnie przede wszystkim jakość. Tak sobie wyobrażałem te "najlepsze" rzeczy

radjal

@dziadekmarian Fakt, jakości zdecydowanie mu odmówić nie można.

Morawagin81

@dziadekmarian Pięknie napisane.

Mnie perfumy szaroambrowe również poruszają, powodują refleksje i wspomnienia.

Fenomenalny składnik.

dziadekmarian

@Morawagin81 Dziękuję:)


No właśnie. Trochę się zaczynam obawiać, że za jakiś czas zacznę kwękać, że tutaj ta ambra nie taka, jak chciałem, a tu za dużo, za mało... Każdy kawałek ma swoje specyficzne cechy, niuanse, to fakt. Wybrzmiewa inaczej przy różnych składnikach. Mam nadzieję, że nie przestanie mnie fascynować.

radjal

@Morawagin81 Jeśli chodzi o samo wykorzystanie ambry w Jamaican Ambergris, to faktycznie jest to zrobione bardzo dobrze. I ten specyficzny aromat, który schowany jest nieco pod, nazwijmy to owocowo - egzotycznym zapachem, to jest coś, co lubię w tej kompozycji. Natomiast na dłuższą metę męczył mnie nieco ten motyw przewodni, mi kojarzący się z sokiem z egzotycznych owoców takim w kartonie. Nieco zbyt słodko i monotonnie bo ten zapach niespecjalnie ewoluuje. Natomiast z tego co słyszałem, wersja Maroke SQ jest ciekawsza, z dymnym oudem i bardziej rześkim charakterem przypominającym schłodzone drinka. I tego bym chętnie spróbował. Niestety, jako że to limitowana seria, to ciężko dostępne. A jak już - to bardzo drogie Miałem przyjemność jeszcze przetestowania małej próbki z wersji attar i ta bardziej mi przypadła do gustu niż Hoi An.

dziadekmarian

@radjal te owocki dopadły mnie nad ranem... Nie potraktowałem ich poważnie, no ale fakt - nie musiałyby się tam znaleźć. Ale w pierwszych godzinach grało to jako dobra całość i nie zauważyłem ich chyba...

Zaloguj się aby komentować