Dobroduszna twarz zamojskiego mieszczanina. Jan Golliusz i jego pamiętniki

Autor opisuje w nich epidemię dżumy, która nawiedziła miasto, spalenie na stosie pewnej… podpalaczki z podzamojskich Bortatycz oraz różne sprawy kryminalne. Obserwował także wyjazd ordynata Jana „Sobiepana” Zamoyskiego na słynną wyprawę żwaniecką. Niezwykłe pamiętniki Jana Golliusza zostały spisane w latach 1650—1653. Wydał je w 1891 r. Józef Kallenbach. On także wyszperał informacje na temat życia owego pamiętnikarza z XVII w.


Czytamy tam, iż Golliusz urodził się w 1634 r. w bliżej nieokreślonej miejscowości Bebra (w niektórych źródłach czytamy, iż miejscem jego urodzenia był Bełz). Nie wiadomo kim był jego ojciec, ale jego matka z domu Bergemanówna, na pewno należała do starszej, „szacownej generacji” zamojskich mieszczan.


Kilku pospołu chowano

Jan Golliusz pochodził z rodziny kalwińskiej. W wieku 16 lat został wysłany z Zamościa na studia w Lipsku. Uczył się tam podobno dwa lata. W czerwcu 1652 r. wrócił do Zamościa. Czas był wówczas w kraju bardzo niebezpieczny. Rzeczpospolita walczyła z Kozakami, których wspierali Tatarzy. W Zamościu wiele się o tym mówiło. W mieście wybuchła także straszna epidemia dżumy. Czytamy o tym w zapiskach Golliusza.

„Rozruch jakiś i trwogi z strony Kozaków byli nastąpili, tak że co żyło, na głowę poczęło się cisnąć do miasta (…)” — notował. A dalej zauważył: „Wiele ludzi i mieszczan z Zamościa rozjechało się częścią do Biłgoraja, częścią tysz do inszych wsi i miasteczek, a to dla plagi Boskiej, morowego powietrza, które straszliwie niszczyło ludzi, prawie aż ku samemu Bożemu Narodzeniu nie przestając. I nie tylko w Zamościu, ale i wszędzie po okolicznych wsiach i miastach idem nulum turpebat (to każdego drętwiło)”.

Ofiar było mnóstwo. „W Zamościu jakom słyszał z relacji postronnych, że przez ten czas 500 ludu miało umorzyć według wiadomości burmistrzowej” — pisał kronikarz.

To były oficjalne dane. Na marginesie swoich zapisków Golliusz zanotował, iż mogło w tym czasie umrzeć w mieście nawet 700 osób. Z powodu wielkiej liczby ofiar pochówki odbywały się w sposób pośpieszny i niedbały.

„Ach, jak sprośnie i żałośnie lud był chowany, na prostych go jeno, czymkolwiek przykrywszy, noszono w nosidłach i dół wykopawszy, z szatami jako obrany chodził i kilku pospołu chowano” — opisywał Golliusz. „Może się wrócić (morowe) powietrze, gdy większa w jednym domu frekwentia ludzi, tedy p. Szeps z łaski swej, któremu Panie Boże to nagradzaj, do kamienicy swej mnie przyjął, u stołu i łóżka, i mieszkania przez wszystek czas nie żałując”.

Rodzinę Golliusza epidemia ominęła. Zaczął wówczas „bakałarzować”. Tak o tym pisał w swoim pamiętniku: „13 listopada (1652 r.) Pani Bergemanowa z rąk swych oddała mi do instituowania czytać i pisać Krzysię, córkę Dobrodzieja księdza Daniela, tylko, że tępa bardzo w tych rzeczach była”.

Sam bakałarz także się dokształcał. Korzystał w tym celu ze zbiorów ksiąg Akademii Zamojskiej. Obszerną listę takich lektur także można znaleźć w zapiskach Golliusza. Wśród nich znalazła się m.in. słynna „Utopia”, której autorem był Tomasz Morus.


Wyprawa żwaniecka

Ważnym wydarzeniem w życiu Golliusza była śmierć jego matki. Kobieta rozstała się z tym światem w marcu 1653 r. "Pogrzeb zaraz Pani Matki odprawował się bardzo pięknie. Pochowana jest u Fary (chodzi o kościół farny, czyli parafialny, czasami określenie fara odnosi się także do terytorium parafii) na cmentarzu, podle brata swego, nieboszczyka Matiasza Bergemana, właśnie u drzwi wielkich kościelnych, kędy od bramy i od stajni pańskiej na cmentarz chodzą" – pisał 21 marca 1653 r. Golliusz. "Tegom tysz dnia wraz zrzuciwszy niemieckie szaty, polskąm żałobę przyoblókł".

Golliusz odnotował w swoim pamiętniku także ważne wydarzenia z życia XVII-wiecznego miasta. „We wrześniu był poseł kozacki Anton w Zamościu w kilkadziesiąt koni, którzy go strzegli, stał gospodą u p. Annanta, skąd potem prowadzono go do zamku (pałac Zamoyskich) i tam do czasu słusznego miał bydź” — zauważył kronikarz. „5 września. Jego Mość P. Starosta Kałuski (Jan »Sobiepan« Zamoyski, trzeci ordynat zamojski), a Patron nasz wyjechał, oby szczęśliwie do obozu”.

Skąd taka troska? Zamoyski ruszał wówczas na czele własnych oddziałów na słynną wyprawę żwaniecką. Była ona zorganizowana przeciwko połączonym siłom Bohdana Chmielnickiego i Islam III Gereja. Na czele wojsk polskich stanął wówczas król Jan II Kazimierz. Nasza armia była jednak źle wyposażona i jakoś nie kwapiła się do boju. Tym bardziej, że Tatarów i Kozaków było w sumie ponad 55 tys., a wojska Rzeczpospolitej liczyły jedynie ok. 30 tys. żołnierzy.

W końcu wyprawa okazała się tylko ciągiem potyczek: większych i mniejszych. Całość zmagań podsumował w połowie XIX w. ks. Michał Krajewski: „Król w miesiącu październiku posunął się pod Żwaniec, gdzie po różnych mniejszych utarczkach stanęła na koniec ugoda z Tatarami dnia 16 grudnia”.

Jan „Sobiepan” Zamoyski w latach 1648—1653 wielokrotnie stawał na czele swoich oddziałów w obronie kraju. Kampanie wojenne poważnie nadszarpnęły jego dobra, głównie na Podolu. W Zamościu mieszczanie byli raczej bezpieczni. Kłopotów im jednak nie brakowało.


Wyznania na stosie

Tak było w listopadzie i grudniu 1653 roku: "Będąc u jednej dziwki na posiedzeniu rzemieślniczkowie tam się poswarzywszy, jeden złotniczek ciął w łeb bednarczyka szablą, bezbronnego, od którego razu (cięcia) lecząc podobno tylko tydzień, umarł" – notował Golliusz. "Dekret padł na złotniczka, aby mu szyję uciąć, jednakże księża pojednali stronę (chodzi o krewnych zmarłego), że dali to na okup".

Inna sprawa jeszcze bardziej rozgrzała rozedrgane emocje zamojskich mieszczan. „19 grudnia. Kryminalna sprawa toczyła się w sprawie podpalenia. A to jedna niewiasta z Bortatycz spaliła chałup dwie, w których i dziecię małe zgorzało” pisał kronikarz. „Tak na torturach, jako i bez przymusu przyznała się do uczynku”.

Obwiniła wówczas także o podpalenie pewnego mężczyznę z Boratatycz. Nie wiadomo czy sąd jej uwierzył. Tak czy owak, kobieta została skazana na okrutną śmierć. „Ponieważ była niskiego stanu, według prawa, czym wojowała, od tego zginęła” — tłumaczy kronikarz. „Że spaliła, ją tyż na stosie drew spalono, gdzie jusz leżąc na stosie znowu pod sumieniem zeznała i z tym umirała”.

Ponownie wówczas przekonywała, iż na pomysł podpalenia chałup wpadła wspólnie z obwinianym wcześniej mężczyzną. Jednak tego czynu dokonała, na ich zlecenie, inna niewiasta z Siedlisk, która zresztą była… czarownicą.

Pod koniec 1653 r. zapiski Jana Golliusza urywają się. „Jakie były dalsze koleje życia Golliusza, nie da się z księgi jego oznaczyć” — zastanawiał się Kallenbach. „Wśród zawieruchy wojen kozackich, wśród zalewu szwedzkiego, ginie nam z oczu mieszczanin zamojski. W rękopisie spotykamy tylko luźne dowody, że w roku 1657 i 1660 bawił Golliusz w Zamościu”.

Kallenbach ustalił to m.in. na podstawie jednego z weksli podpisanych przez Jana Golliusza. Kronikarz był wówczas podobno jednym z sekretarzy ordynata. Archiwizował listy słane ze Szwecji oraz słane tam odpowiedzi. Takich dowodów na związki z Zamościem jest jednak więcej.

„Pan Jan Golliusz, wracając z Węgier, odwiedził nas jako najlepszy z przyjaciół” — notował np. 16 stycznia 1670 r. w swoich pamiętnikach Bazyli Rudomicz, profesor Akademii Zamojskiej, prawnik, lekarz i kronikarz z Zamościa. „Powiedział nam, że jego żona Katarzyna urodziła synka Andrzeja, cztery tygodnie przed jego wyjazdem. Niech Bóg sprawi, by zdrowo się chował”.


Poezja dla Katarzyny

Trzeba tutaj cofnąć się o kilkanaście lat. Bo w 1655 r. objawił się jeszcze jeden talent Jana Golliusza. Zapałał on wówczas "affektem życzliwym" do panny Katarzyny Buzewiczówny. Wtedy zaczął pisać swoje pierwsze wiersze. Przyniosło to efekt. W 1666 r. Golliusz ożenił się z Katarzyną w Kiejdanach. Tam się także przeprowadził.

„Nie wiemy (…) czy Katarzyna mieszczanką była, czy też szlachcianką, a co najważniejsze, że sam Golliusz nie wiedział na pewno, jak się jego bohdanka nazywa” — pisał tymczasem z przekąsem Kallenbach. „W rękopisie ją wymienia jako Buzewiczównę, to znowu pisze Budrewiczówna. Jakkolwiek się rzeczy miały, pan Jan kochał się na dobre, a widomym znakiem tej jego miłości są dzisiaj dla nas wiersze jego i anagramy, którymi serce panny Katarzyny zdobyć pragnął. Czy tylko serce? Panna była posażna…”.

A w innym miejscu Kallenbach dodał: „Z całego rękopisu wyziera (…) pogodna, dobroduszna twarz mieszczanina zamojskiego. Nie znamy jego starości, ale młodość miał szczęśliwą, skoro poznał kawał świata, nabył wiedzy za granicą, uczył się i jak mógł na życie pracował (…). Był to jeden z tych poczciwych, prostych mieszczan, których, Bogu dzięki, nigdy w Polsce nie brakło”.

Jan Golliusz zmarł w Wilnie w 1694 roku.


#zamosc #historia

Naszemiasto

Komentarze (0)

Zaloguj się aby komentować