Autor pasty: Pisma procesowe napisane na odpierdol
Dużo osób narzeka na profesję prawnika, na stres, ilość obowiązków, na wynagrodzenie za urzędówki i narastający brak solidarności wśród kolegów po fachu. Ale to wszystko nic, bo najgorsi w tym zawodzie są grzybiarze. Grzybiarze-juryści w ogóle się nie ukrywają, grzybiarza w sądzie poznasz od razu. Brudne łapska, mały nożyk w kieszeni, teczka dziwnie rozjebana po bokach, jak gdyby ktoś tam próbował upchnąć koszyk oraz śmierdzące maślakami akta. Na dodatek goście notorycznie spóźniają się na rozprawy, bo jak tylko po drodze zobaczą las, to z miejsca próbują wpierdolić się tam swoim dżipofiatem 4x4. Potem siedzą przed salą z telefonami w ręku i wzajemnie pokazują sobie znalezione okazy, rzucając teksty jak z taniego pornosa - "O, ten jest naprawdę wielki!", "Jaki korzeń!", "Ale wielkolud!", itd. Grzybiarstwo to zresztą ekshibicjonizm w czystej postaci. Grzybozbokom nie wystarczy przecież, że mają grzyba, muszą go przede wszystkim pokazywać innym i to właśnie z tego czerpią, niemalże seksualną satysfakcję. Poza sezonem można ich jeszcze jakoś przeżyć, typy zamykają się w sobie, zapadają wewnętrznie, jak jeże w sen zimowy, ale w sezonie - masakra.
Siedzimy dziś sobie na rozprawie w Nowym Targu, gdzie zwykłe rzeczy nie dzieją się zbyt często. Sprawa sporna jak lądowanie obcych w Emilcinie. Niby jeszcze cywilna, ale wystarczyłoby zostawić na pięć minut klientów bez opieki, to zrobiłaby się karna. Sąd nawet nie proponuje ugody, tylko mocno trzyma w ręku młotek, żeby w razie czego bronić siebie i protokolantki. W pewnej chwili trzeba jednak przerwać rozprawę bo w sąsiedniej sali tak mocno wiercą, że nic nie słychać. Kto był w sądzie, ten się nie dziwi - w sądzie zawsze gdzieś napierdalają wiertarami z taką intensywnością, jakby próbowali dokopać się do Balroga i go przesłuchać.
Wychodzimy więc na korytarz, siedzimy i czekamy. Mój klient - niestety też grzybiarz, wyciąga telefon - oczywiście z dorodnym prawdziwkiem na tapecie i zaczyna mi pokazywać.
"- O, ten jest naprawdę wielki!" - mruczę pod nosem, żeby mu było miło, bo sprawa jest skomplikowana, a to Nowy Targ i jak zaraz ogłoszą wyrok, to może przestać być taki zadowolony (przynajmniej, do zakończenia postępowania w drugiej instancji). Dokonywaną przezeń myko-prezentacją zaciekawia się jednak pełnomocnik strony przeciwnej, typowy "grzybdwokat".
"- Jaki korzeń!" - wrzeszczy nam nagle nad głowami.
"- Nooo..." - klient uśmiecha się z zadowoleniem - "Sam rwałem...".
Jego przeciwnik choć wrogi i niechętny jak władze Krakowa niezależnym dziennikarzom, chyba też jest grzybiarzem, bo zerka swojemu pełnomocnikowi przez ramię.
"- Tu w brzezinach za Starym Baciorkiem zbierałeś?" - pyta.
"- Nie myśl, kurwa, że ci powiem" - odpowiada klient, wbrew pozorom - wcale bez specjalnej agresji.
- "Tu w brzezinach rwałeś..." - jego przeciwnik już wszystko wie.
- "Ale wielkolud!" - słyszę nagle głos protokolantki, która chyba miała nas z powrotem zaprosić na rozprawę (bo najwyraźniej albo skończyła się ropa w wiertarkach, albo akurat zmieniała się wachta wiercących krasnoludów), ale przypadkiem dostrzegła dorodnego grzyba w telefonie mojego klienta i najwyraźniej nie mogła się powstrzymać.
Ale to nie koniec!
Z sali rozpraw, już w todze i w łańcuchu na szyi - naraz wypada sam Sąd!
"- Niech Pan pokaże!" - krzyczy. - "Tu w brzezinach za Starym Baciorkiem było rwane!?" - dopytuje gorączkowo. "- Na zasadzie art. 236 § 1 w zw. z 232 k.p.c. zobowiązuję Pana do odpowiedzi!"
Ja, jakoś się wyślizgnąłem z tego zbiegowiska, żeby mnie czasem nie zadusili, ale półprzytomny jeszcze słyszę, jak wszyscy grzybo-zbiegowicze zgodnie ustalają pomiędzy sobą:
"- To co? Szybka ugoda i do lasu!"
"- No jasne, szybka ugoda i do lasu!"
Sam nie wiem co o tym myśleć. Chyba jednak kupię sobie Atlas Grzybów.