#anime #animedyskusja

Mashle: Magic and Muscles

Mash jest chłopcem wyjątkowym. W świecie przepełnionym magią, gdzie ludzie nawet podcierają sobie dupę zaklęciami, bo tak wygodniej, jest magicznym zerem, nie posiada w sobie ani krzty magii. Ponieważ takie osoby są usuwane ze społeczeństwa w sposób mniej lub bardziej humanitarny, mieszka wraz ze swoim przyszywanym starym w lesie, gdzie oddaje się bez pamięci kulturystyce. Sielanka zostaje zburzona, gdy zostaje odkryty i właściwie zmuszony do wstąpienia do elitarnej magicznej akademii. Oczywiście w celu zostania pośmiewiskiem, ale nasz bohater nie zamierza się poddać i nadrabia swoje magiczne braki innymi talentami.

Taki jest zamysł historii, skrzyżowanie Harrego Pottera z One Punch Manem. Pomysł może i ciekawy, ale koncertowo spierdolony przez... przez właściwie wszystko. Mash to paskudna karykatura Saitamy, stworzona przez kogoś kto w ogóle nie zrozumiał, na czym polegała magia tej postaci. Bardzo ciężko mi znaleźć jakiekolwiek pozytywne elementy, które mogłyby stawić zaporę wielkiej masie obornika jaka wylewa się z tego tytułu. Fabuła, konstrukcja bohaterów, antagoniści... dramat. Jesteśmy na poziomie kreskówek dla 6-8 letnich dzieci wyprodukowanych w latach 70. Przerysowane do bólu postacie wygłaszające teksty typu "Huehuehue teraz ja wielki łubudubu zrobię sraku sraku, a wy będziecie płaku płaku. HAHAHAHAHHA!" Dosłownie zatrważające. Główny bohater też pięknie farmazoni, mistrzu kulturystyki naucza "W ciągu 45 minut od treningu należy spożyć białko" po czym zaczyna wpierdalać ptysie, czyli same węglowodany. "Ale sprytny żart" pomyślałem sobie. A to wcale nie był żart...

Interakcje między postaciami to wygłaszane na przemian monologi bez jakiejś specjalnej interakcji między nimi, zamknięte w dwóch klatkach animacji kłapania mordą. A animacja nie błyszczy właściwie nigdy, jak na poziom A-1 to rzekłbym, że jest nawet słaba. Ogólnie od bajki bije taki vibe, że musiała być w produkcyjnym piekle, bo ciężko żeby ktoś o zdrowych zmysłach zaplanował stworzenie takiego potworka.

Mashle początkowo dropnąłem po trzech epkach. Potem postanowiłem dać tytułowi jeszcze jedną szansę i obejrzałem kolejne trzy odcinki. To był błąd, wymęczyłem się tylko przeokrutnie. Podsumowując, dużo lepiej się bawiłem gdy po raz 1000 zobaczyłem na wykopie obrazek hari pota zwal mi kutas, niż oglądając maszle.

https://www.youtube.com/watch?v=_ce5_P1Hj5A
Wannasauna

słabe, miało potencjał, ale zamiast traktować się z dystansem i parodiować to zrobił sie z tego typowy shonen który powtarza w kółko żart o kremówce itp.

Zaloguj się aby komentować