Ciapaty please don’t break my heart. Piękny Arabie z mych snów. ( ͡° ͜ʖ ͡°) Nuciłem sobie to w drodze do paczkomatu po bohatera poniższej recenzji. Maison Alhambra Dublin Leather to ordynarna podjeba całkiem przyjemnego Irish Leather od Memo Paris. Tak się składa, że mam Memo pod ręką, więc na końcu będzie porównanie obu zapachów.
Przez linię biegnącą w dolnej części kartonu ma się wrażenie, że otwiera się go jakoś szlachetniej. Nic bardziej mylnego. To tylko ozdoba. Karton otwiera się standardowo od góry, a jego powierzchnia pokryta jest jakimś gumowatym tworzywem. Zatyczka flakonu jest dość ciężka i metalowa, ale niestety odlew wygląda tanio. Estetyczniej byłoby, gdyby pozostał gładki. Szkło flakonu jest barwione i nie da się podejrzeć poziomu soku. Na froncie mamy metalową płytkę z nazwą perfum i bezczelnie skradzioną grafiką z oryginału. Atomizer pracuje bez zastrzeżeń.
Co czujemy po naciśnięciu atomizera? Całkiem rześkie i zielone otwarcie. Jałowiec w połączeniu ze sporą ilością przypraw naprawdę daje radę. Pojawia się powoli skóra i mate. Lekko gorzki jałowiec zostaje w tle. Zapach staje się chłodniejszy i ostry. Pomimo kanciastości tej kompozycji jest ona całkiem przyjemna dla nosa. Zahacza o skojarzenia z ginem, a po chwili rzuca nas bardziej w stronę zieleni mate. Skóra jest wyczuwalna, ale przy tak dużej ilości dodatków jest tylko elementem składowym. Z czasem perfumy robią się bardziej dymne, ale nie ma tu dużej różnicy między pierwszą a czwartą godziną po aplikacji. Jeśli ktoś nie lubi perfum skórzanych to Dublin Leather jest jedną z przystępniejszych pozycji. Skóra jest tutaj mięciutka. Zdecydowanie jest to profil, który najlepiej sprawdzi się w przejściowych porach roku, wiosna i jesień to idealne warunki na zarzucenie tych perfum. Na szybko o parametrach: bardzo przeciętnie, około 6h z akceptowalną projekcją.
Tak więc czy Maison zasłużył już na honorowe obywatelstwo? No nie… Przechodzimy do części, którą przeczytają wszyscy, w przeciwieństwie do dwóch akapitów wyżej. ( ͡° ͜ʖ ͡°) Różnice względem oryginału są od samego początku. Irish Leather ma w otwarciu mega przyjemny irys. Dla mnie trochę marchewkowy. Po otwarciu nadal jest gdzieś tam ukryty i nadaje szlachetności całej kompozycji. Dublin go praktycznie nie ma. Brakuje tej nuty bardzo mocno, szczególnie porównując oba zapachy ręka w rękę. Poza tym na każdym etapie Alhambra ma mniej głębi. Nuty się zgadzają, ale potencjał jest mocno ścięty. Dublin jest też bardziej suchy i szorstki w odbiorze. Z biegiem czasu, bliżej dry downu, Irish błyszczy miksem ambry i tonki. Tu znów Maison o czymś zapomniał i Dublin robi się zwyczajnie bardziej dymny z brakami lekko słodkiego podszycia. Jedyne co mi przychodzi do głowy jako podsumowanie to: tani arab.
Zapach: 4/10
Trwałość: 6/10
Projekcja: 5/10
Ocena ogólna: 4/10
PS Na punktację oczywiście wpływa fakt bycia chamską podróbką z zewnątrz i sokiem, który zwyczajnie nie dowozi.
#perfumy #recenzjeperfum
