#anime #animedyskusja
The Wind Rises
Kaze Tachinu to seans zupełnie inny od tego, do jakich przyzwyczaiło nas Studio Ghibli. Zdecydowanie poważniejszy, pozbawiony fantastyki, bardziej stonowany i bez Disneyowskiego zacięcia, którym Miyazaki przebił się na salony zachodniej animacji, propagując chińskobajszczyzne Amerykanom.
Film to miks fabularyzowanej biografii Jiro Horikoshiego, inżyniera odpowiedzialnego za stworzenie słynnego myśliwca "Zero" z okresu drugiej wojny światowej oraz noweli "The Wind Has Risen" Tatsuo Horiego, która z kolei jest autobiograficzną próbą autora pogodzenia się ze stratą ukochanej osoby. Jako bonus - odniesienia do "Czarodziejskiej Góry" Tomasza Manna.
To nie jest pozycja dla przeciętnego mangozjeba do obejrzenia w przerwie pomiędzy dwoma isekaiami. Skonsumowanie tego na krzywy ryj jest jak najbardziej możliwe, ale raczej poleciłbym chociaż pobieżną znajomość powyższej tematyki. W innym przypadku recenzja po seansie może wyglądać tak "Typ robi samolot ale coś nie pykło, potem jakaś babka pojawia się i znika, a potem są napisy końcowe. 2/10, dałem punkt za ładną animację". Bardzo mi przykro, znajomość standów z JoJo niestety nie wystarczy.
Przegapić tu można wszystko - od komentarza realiów polityczno-ekonomicznych Japonii dwudziestolecia międzywojennego po autorefleksje na temat zgubnego zaślepienia w imperialistycznych zapędach kraju kwitnącej wiśnii. Wiele scen może wydawać się niezręcznych, pokracznych albo nawet wręcz nienaturalnie dziwnych, począwszy od sennych majaczeń, w których życiowych rad udziela pewien włoski inżynier kończąc na mocno niejasnych wydarzeniach w kontekście choroby i pobytu w sanatorium. A są to po prostu odniesienia do innych dzieł kultury oraz interpretacje filozoficznych zagwostek typu "Czy spełnienie swoich niewinnych pięknych marzeń jest moralnie słuszne, jeżeli ich pokłosie można wykorzystać do szerzenia zła?"
Jest to seans długi oraz niezwykle melancholijny, przez co dla wielu wydawać może się nudny. Tak naprawdę dzieje się tu niewiele mimo tego, że historia adaptuje ponad 20 lat życia głównego bohatera. Jiro Horikoshi nie prowadził życia na krawędzi, był mocno zapracowanym typem oddającym się całym sobą swojej pasji. A kolizja tej pasji z jego filmowym życiem prywatnym (całkowicie nieprawdziwym, bo przeszczepionym niemalże 1:1 z nowelki Horiego) daje bardzo ciekawy materiał do obserwacji. Dobry bajka, chociaż nie tak porywająca, jak implikuje tytuł. Ale życie to nie tylko alerty RCB. Ot, przyjemny zefirek.
Niestety wszystkie AMV strasznie spoilerują, więc macie tu filmik z żółtymi napisami jak stary pierdziel gotuje kluski.
https://www.youtube.com/watch?v=0BPTNdmdJSc

Zaloguj się aby komentować