1232 + 1 = 1233
Tytuł: Inwazja porywaczy ciał
Autor: Jack Finney
Kategoria: horror
Wydawnictwo: Vesper
Format: książka papierowa
ISBN: 9788377314791
Liczba stron: 244
Ocena: 7/10
Na szczęście ten Wymiar - w przeciwieństwie do poprzedniego - nie wywołał u mnie skrętu kiszek.
Mamy tutaj do czynienia z mniej standardowym podejściem do ukazania inwazji obcych. Nie uświadczymy agresywnych Marsjan dezintegrujących wszystko na swojej drodze, tylko niepozorne przejmowanie kontroli nad mieszkańcami pewnego obszaru.
Rzecz dzieje się w miasteczku Mill Valley w hrabstwie Marin w latach 70. Wszystko zaczyna się od kobitki twierdzącej, że jej wuj nie jest tak naprawdę jej wujem - niby każdy element znajduje się na swoim miejscu, ale intuicja mówi jej, że coś jest nie w porządku. Główny bohater - Miles Bennell - będący lekarzem, jednakże nie specjalistą od dolegliwości głowy, nie będąc w stanie jej pomóc, przekierowuje ją do znajomego profesjonalisty. I tak to się przez spory fragment książki toczy: coraz więcej osób relacjonuje podobne obserwacje, specjaliści zrzucają to na karb zbiorowej halucynacji i samospełniającej się przepowiedni aż wreszcie wszystko pozornie zanika. Jednakże Miles oraz znajomy pisarz Jack - z jednej strony mając rzekome twarde dowody na faktyczne istnienie inwazji, z drugiej bardzo sensowne wyjaśnienia fachowców - nie odpuszczają w drążeniu tematu i tym samym lądują w samym środku obcego przedsięwzięcia.
Mam wobec całego tego procesu trochę mieszane odczucia: z jednej strony faktycznie korzysta on wielce z niedoskonałości ludzkiej psychiki i skłonności do nielogicznych zachowań i toku myślenia (co jest istotnym elementem tej książki), ale z drugiej niektóre przykłady i kontrprzykłady są po prostu idiotyczne; w porządku, jestem w stanie zrozumieć pozorne pomylenie przez jedną osobę kokonu ze stertą szmat w piwnicy, ale jeżeli 4 osoby widzą ciało w garażu, to chyba im się to nie przyśniło? Również niektóre decyzje obsady, gdy akcja odrobinę się już zagęszcza, można zaliczyć do wątpliwych, ale to już chyba standard.
O dziwo na plus muszę zaliczyć wątek miłosny, co w starych sajfajach właściwie się nie zdarza. Brak tutaj typowych wujowych opisów w stylu "czułem jej jędrne bimbały przez cieniutką koszuleczkę". Nie, całość jest przedstawiona w stonowany sposób, brak niepotrzebnego epatowania szczegółami, sama relacja ma podbudowaną przeszłość, no i po prostu obie strony są zgodne.
Nie jest to może pozycja niesamowita, ale czytało się ją dobrze, większość elementów została zrealizowana poprawnie, więc stanowi dobry wybór na zajęcie kilku wieczorów.
A teraz deser: autor posłowia, Rafał Nawrocki, za przykład dzieła kultury kręcącego się wokół kordycepsów podaje The Last of Us. Serial. Nie grę, a serial. Do tego określa jego gatunek jako weird fiction. Niektórzy w swoim profesjonalizmie zapędzają się aż za daleko.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #jackfinney #wymiaryvesper #vesper #ksiazkicerbera

